Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi starszapani z niewielkiej wsi pod Poznaniem. Z Bajkstatem wykręciłam do tej pory bagatela 59092.11 kilometrów. W terenie bujam się mało i tyle w temacie. Jeżdżę z oszałamiającą prędkością średnią 18.58 km/h i się wcale nie chwalę bo i nie ma czym.
Więcej o mnie.

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

Wykręcone przed BS:
2011: 5009,92 km,
2010: 4070,83 km
rainbow toursStatystyki zbiorcze na stronę
mapa olkuszaPogoda w Polsce na stronę

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy starszapani.bikestats.pl
Dane wyjazdu:
73.19 km 0.00 km teren
04:04 h 18.00 km/h:
Maks. pr.:66.21 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:660 m
Kalorie: kcal
Rower:Delfinka

LOVEly sLOVEnia - dzień 7.

Piątek, 5 sierpnia 2016 · dodano: 16.08.2016 | Komentarze 6

Dzisiejszy poranek jest mokry i dość chłodny. Przydaje mi się w końcu zimowa puchówka (tak tak, zabrałam do ciepłych krajów zimową kurtkę i decyzji swej kilka razy nie żałowałam :D). Na namiotach mamy pełno ślimaków - obrzydlistwo. Do tej pory nie mogę przeżyć śladów śluzu na tropiku. Prognozy na dzisiaj są niestety kiepskie, co potwierdzają również informacje od znajomych z Polski. Od 11 ma lać aż do jutra. Dzień jednak zapowiada się niezwykle piękny i chociaż trudno nam uwierzyć w prognozy profilaktycznie zmieniamy (a w zasadzie Marzenka) trasę tak, by w razie załamania móc się ewakuować pociągiem. Na wylocie z Mariboru mija nas dziadek na szosie - siadamy mu na koło ale ja (w przeciwieństwie do Kota) szybko odpadam, za to pokazuję na co mnie stać na niewielkim zjeździe ;) Sama trasa widokowo nie zachwyca ale za to możemy delektować się podjazdami i zjazdami po 10-12%. Suchym kołem udaje nam się dojechać do Poljcane gdzie sprawdzamy połączenia kolejowe do Lubljany i fundujemy sobie przerwę kawową (lody, piwo, spaghetti i lody).  W międzyczasie sprawdzam w internecie prognozy - deszcze przewidywane są dopiero na 14 więc przez Słoweńską Bystrzycę, w której podziwiamy między innymi tamtejszy zamek udajemy się w kierunku Sentjur.



Tam robimy dłuższą przerwę w markecie zastanawiając się do dalej - z jednej strony prognozy przewidują ulewy, z drugiej - niebo jest całkiem czyste i nic nie zapowiada się na pogorszenie. Mamy tutaj burzę mózgów tym bardziej, że dalsza droga prowadzić może bardzo ruchliwą krajówką. Ostatecznie decydujemy się wsiąść w pociąg i ominąć ten nieprzyjemny kawałek. Przyjemność ta kosztuje nas 3,44E za osobę i 3,40E za rower. Wysiadamy w dziwnej miejscowości Zidani Most. Jest to duży węzeł kolejowy ale poza nim i ciekawym mostem - nic tu nie ma.



Przez zielony most w Radece (na którym notabene robimy sobie sesję zdjęciową) docieramy do miasteczka, gdzie robimy zakupy na noc i uzupełniamy wodę.



Dość szybko się zwijamy ponieważ jest już dość późno a przed nami długi podjazd i w związku z tym postanawiamy za miastem poszukać miejscówki na nocleg. Udaje nam się to 10 km dalej w wiosce Zagrad. Miejscówka jest świetna, chyba najlepsza na tym wyjeździe. Rozbijamy namioty, idę się kąpać, a gdy zaczynamy gotować makaron zrywa się wichura i dość szybko zaczyna lać....

Zdjęcia

Trasa:


cdn.

Dane wyjazdu:
105.07 km 0.00 km teren
05:52 h 17.91 km/h:
Maks. pr.:61.19 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:720 m
Kalorie: kcal
Rower:Delfinka

LOVEly sLOVEnia - dzień 6.

Czwartek, 4 sierpnia 2016 · dodano: 13.08.2016 | Komentarze 6

Dzień zaczynam jak zwykle o 6 nad ranem. Z każdym dniem coraz ciężej jest mi się wygrzebać ze śpiwora. Na szczęście moja mini kuchenka działa więc od razu mogę przystąpić do serwowania sobie kawki :) Zwijamy się chwilę po 8. Pogoda znowu dopisuje, rzekłabym, że nawet za bardzo. Na początek mamy długi zjazd więc już tradycyjnie żegnam się z Marzenką i umawiam się z nią, że mnie dopadnie na pierwszym podjeździe. Długo na nią czekać - jak zawsze - nie muszę ;) Pierwszy pagór daje mi mocno w kość. Jest dość stromo, zaczyna się niezły upał a droga wije się po nasłonecznionej stronie zbocza przez co czuję się dosłownie jak na patelni. Ze wzniesienia roztacza się wspaniały widok na dolinę, który rekompensuje mi wylane hektolitry potu ;)



Tutaj też zaczynają się tereny rolnicze - wszędzie rośnie kukurydza ale też mijamy sporo winnic. Trochę zaczyna mi się dłużyć droga, nawet muzyka mi nie pomaga. Powoli kończy nam się też picie a w mijanych wioskach (których notabene i tak było na trasie jak na lekarstwo) nie ma ani sklepu ani knajpy. Po drodze podjeżdżamy jeszcze pod Dworek Statenberg z nadzieją, że będzie tam czynna restauracja, w której uzupełnimy płyny, ale niestety możemy jedynie pocałować klamkę.



Zniesmaczone tym faktem po chwili odpoczynku udajemy się w dalszą drogę by w końcu zatrzymać się w małej wiosce Pecke. W miejscowym barze serwuję sobie colę (Pepsi w tym kraju jest na wagę złota) a barman uzupełnia mi bidony wodą z lodem :) Prawdziwy z niego dżentelmen ;) Cola stawia mnie na nogi i znowu zaczyna mi się dobrze jechać. Na krótką chwilę zatrzymujemy się w Ptujskiej Gorze, niewielkiej miejscowości, której najcenniejszym zabytkiem jest gotycki Kościół Marii Dziewicy, usytuowany na szczycie malowniczego wzgórza. Stąd mamy już rzut beretem do pierwszego z dwóch głównych celów dzisiejszego odcinka - miasta Ptuj.



Ptuj to niewielkie, bo liczące sobie około 20 tysięcy mieszkańców miasteczko a jego główną atrakcją jest urokliwa starówka oraz zamek. Tutaj robimy przerwę na pizzę. Objadamy się jak prawdziwe głodomory przez co na tym upale dostajemy konkretnej zmuły. Po zwiedzeniu zamku, na wylocie z miasta, ładujemy się więc do klimatyzowanego marketu, z którego za nic w świecie nie chce nam się wychodzić. Nic dziwnego. W markecie jest ok. 20C, na zewnątrz prawie drugie tyle. Nawet lokalny Redbull mi nie pomaga. Ruszamy by po kolejnych 10 km znowu zrobić krótki postój na odpoczynek na stacji paliw, gdzie fundujemy sobie colę, dzięki której szybko odżywam :) W końcu na horyzoncie upragniony Maribor i druga główna atrakcja tego dnia.



Maribor to drugie pod względem wielkości miasto Słowenii, położone nad rzeką Drawą, z niezwykle piękną starówką. Zwiedzamy szybko miasto, kręcimy się jeszcze przy zamku, robimy zakupy i zwijamy się w poszukiwaniu miejscówki na nocleg. Dzisiaj śpimy przy głównej, hałaśliwej drodze ale dobrze schowane w polu kukurydzy ;)

Zdjęcia

Trasa:


cdn.

Dane wyjazdu:
126.19 km 0.00 km teren
06:53 h 18.33 km/h:
Maks. pr.:77.25 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1034 m
Kalorie: kcal
Rower:Delfinka

LOVEly sLOVEnia - dzień 5.

Środa, 3 sierpnia 2016 · dodano: 11.08.2016 | Komentarze 8

Kolejna pobudka o godzinie 6. Tradycyjnie już, po kiepskiej nocce (najpierw jakiś kozioł ryczał pod namiotem a potem dziki nam się kręciły) ledwo wyłażę z namiotu. Marzenka jeszcze pół godziny smacznie śpi. Zwijamy się dopiero o 8. Pogoda od samego rana jest super - ciepło, słonecznie i bez wiatru. Pierwszy odcinek jest dość płaski, ale na pierwszym, niewielkim cycku jak zwykle już zostaję w tyle. Potem mamy już wspaniały zjazd aż do samej miejscowości Dvor i tutaj od razu znikam Marzenie z oczu. Juhuuuu !!! Ale tutaj są fantastyczne zjazdy, żyć nie umierać. Już się nawet nie zatrzymuję na tych zjazdach na fotki tylko pruję przed siebie dodatkowo jeszcze dokręcając korbą, jak małe dziecko ;)



W Dvorze fundujemy sobie kawę. Przerwę tę wykorzystuję na zrobienie przepierki ciuchów, które później wiozę cały dzień susząc na sakwie galoty, skarpety i inne przyodziewki ;) Jedzie się bardzo przyjemnie - droga jest płaska i wiedzie urokliwymi dolinkami wśród przepięknych gór. Powoli zaczynają się tereny rolnicze, mimo tego charakteru, nadal urokliwe ze względu na widok gór na horyzoncie. 



Dłuższą chwilę poświęcamy na rzut okiem na Novo mesto i kierujemy się boczną drogą na Leśnicę gdzie wrzucam najszybszy bieg uciekając przed 4-osobowym peletonem. Nawet udaje mi się wycisnąć 3 dychy ale chłopcy szybko mnie łykają a ja sama szybko opadam z sił. Jednak co pocisnęłam z tymi walizami to moje ;) Bocznymi drogami docieramy do zamku Otočec, położonego nad rzeką Krka. Ten średniowieczny zamek (wzniesiony w XIV wieku) usytuowany jest na malowniczej wysepce a w jego murach mieści się obecnie hotel i restauracja. Miejsce jest przepiękne, czas nas nie goni więc robimy kilka zdjęć i rozsiadamy się nad rzeką, żeby coś zjeść.



Zwijamy się po godzinie z haczykiem. Upał zaczyna niesamowicie nam doskwierać, ale że droga jest nadal płaska to jakoś nam ta jazda całkiem zgrabnie wychodzi. W dupsko dostaję na podjeździe przed miejscowością Mokronog. Na szczęście za podjazdem czeka mnie znowu zjazd, na którym jak zawsze odżywam :D W Mokronogu robimy przerwę na colę i lody i kierujemy się na Sevnicę. Tam, na stacji paliw znowu robimy postój. Jest czas na uzupełnienie płynów i kalorii. Niestety Kota zaczyna boleć brzuch a przed nami 10 km podjazdu (chociaż na szczęście w przeważającej części - łagodnego, chociaż z ciężką końcówką). Żeby jakoś odwrócić uwagę Marzeny od bolącego żołądka puszczam na cały regulator MP3, ale Marzence moja muzyka się nie podoba :P. Nie podoba jej się nawet jak śpiewam hity power metalowe czy disco polo !!! A ja się tak staram :P No nie dogodzisz babie ;)



Na samym szczycie czeka nas niemiła niespodzianka - chciałyśmy na noc uzupełnić płyny w bidonach na tamtejszej stacji paliw ale stacja niestety jest zamknięta na cztery spusty. Wspaniałe widoki ze wzniesienia trochę nam ten fakt rekompensują. Warto dla nich było wypocić hektolitry potu ;) Zaczynam się jednak trochę niepokoić ponieważ z mapy wynika, że już przez żadną większą miejscowość nie będziemy przejeżdżać a w słoweńskich wioskach albo nie ma sklepów albo zamykają je po 18-19. Nic to. Nie mamy wyjścia. Trzeba jechać dalej, a ponieważ czeka nas elegancki zjazd to humor od razu mi powraca. Gdy zza zakrętu widzę przed sobą długą prostą puszczam hamulce, podkręcam korby i niech się dzieje wola nieba - osiągam maksymalną prędkość 77,25 km/h. Yeah !!! I od razu człowiek czuje, że żyje :D



W jednej wiosce postanawiamy poprosić jakiś gospodarzy o wodę. Wbijamy na podwórko jednej posesji, pukamy do drzwi ale nikt nam nie otwiera. Tankujemy więc bidony z kranika obok, mając nadzieję, że właściciele posesji nas nie nakryją. W następnej wiosce trafiamy z kolei na otwarty bar (nawiasem mówiąc w prawie każdej wiosce nawet jak nie było sklepu spożywczego to były kawiarnio-bary, w których można było dostać kawę, piwo i wodę), w którym kupuję dla nas piwko Laško a od pani barmanki dostaję nawet 4 kawały własnoręcznie pieczonego chleba i to nawet o niego nie prosząc. Jednym słowem - gdzie diabeł nie może tam starszą pośle ;) Z tymi zapasami zaczynamy szukać miejsca na nocleg. Udaje nam się znaleźć całkiem zgrabną miejscówkę kilka km za miejscowością Dobje i tym razem znowu nad strumykiem :)

Zdjęcia.

Trasa:

cdn.



Dane wyjazdu:
119.96 km 0.00 km teren
06:51 h 17.51 km/h:
Maks. pr.:61.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1291 m
Kalorie: kcal
Rower:Delfinka

LOVEly sLOVEnia - dzień 4.

Wtorek, 2 sierpnia 2016 · dodano: 10.08.2016 | Komentarze 11

Tradycyjnie już budzik nastawiam na 6 rano i dzień zaczynam od kawy :) Zwijamy się po dwóch godzinach. W planie mamy zwiedzanie miasteczka Idrija. "Idrija stanowiła drugi co do wielkości w Europie ośrodek wydobycia rtęci. (....) W 2012 kopalnię wpisano na listę UNESCO". Równolegle z górnictwem rozwijało się tutaj także koronkarstwo. Jesteśmy tutaj dość wcześnie, przed otwarciem informacji turystycznej więc czas spędzamy kręcąc się trochę po centrum oraz na porządnej kawie z rogalikiem. Przez cały czas wesołego plotkowania przy kawce obserwuje nas dziwny, psychopatyczny typ, który w dodatku chce nam zrobić zdjęcie a potem jeszcze prosi, żeby jego sfotografować. Na odjezdnym wciska mi jeszcze kartkę ze swoim adresem, żeby mu je wysłać. Gdy czytam ją na głos, Marzena się śmieje, że na pewno jest to jakieś zaklęcie i żebym uważała bo jeszcze się spełni ;) Szybko się zwijamy i od razu atakujemy dość ciężki podjazd, z którego roztacza się piękna panorama z Idriją w dolinie.



Na szczyt wjeżdżam zygzakiem, czuję w nogach wcześniejsze podjazdy z walizami. Na szczęście od Govejk można pruć ostro w dół. w Żiri robimy krótki postój na stacji paliw - jest czas na zimną Pepsi i chipsy bo na słodkie obie już nie możemy patrzeć ;) Po postoju mamy kolejny podjazd do pokonania i zjazd do miasteczka Logatec. Tutaj kilka fotek i w drogę. Jeszcze dwa kolejne pagóry do pokonania i zjeżdżamy do Ribnicy gdzie zarządzamy odpoczynek. Jest też czas na rzut okiem na kościół i zamek i jazda.



Na koniec dnia robimy jeszcze zakupy w Kocevje i rozbijamy się niedaleko za miasteczkiem. A potem siusiu, paciorek i spać ;)

Zdjęcia.

Trasa:

cdn.




Dane wyjazdu:
130.76 km 0.00 km teren
06:42 h 19.52 km/h:
Maks. pr.:55.68 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1053 m
Kalorie: kcal
Rower:Delfinka

LOVEly sLOVEnia - dzień 3.

Poniedziałek, 1 sierpnia 2016 · dodano: 10.08.2016 | Komentarze 8

Nie chcąc tracić dnia wstajemy tradycyjnie o 6 nad ranem. Mimo fatalnych prognoz - nie pada, jest więc nadzieja, że uda nam się dojechać do Idriji suchym kołem. Jest dość chłodno a niebo pochmurne, zaczyna też trochę kropić. Wyjeżdżamy ze schroniska na krótko i w wiatrówkach. Po chwili trzeba się jednak rozebrać bo na podjeździe od razu robi się ciepło. Na szczyt przełęczy mamy ok. 3 km i 300 m w górę. Dzisiaj już nie ma tutaj takiego ruchu jak wczoraj więc jedzie się od razu przyjemniej. Niestety na podjeździe łapie nas deszcz i zimno. Na stacji 17, na wysokości 1418 m n.p.m. zatrzymujemy się na fotki. Stoi tutaj autobus dowożący turystów - wychodzi z niego kierowca proponując zrobienie nam wspólnej fotki. Ubieramy kurtki i wkrótce docieramy na szczyt. Tam obowiązkowa sesja zdjęciowa i szybkie ubieranie wszystkich ciuchów na czekający nas wspaniały zjazd po serpentynach.



Na szczęście, wbrew obawom, asfalt jest w większości suchy ale w obawie przed zakrętami nie rozpędzam się zanadto. Zatrzymuję się tylko kilka razy przez wzgląd na bolące od ściskania klamek hamulcowych nadgarstki. Te krótkie przerwy wykorzystuję na zrobienie kilku zdjęć. Jak zwykle zjeżdżam szybciej niż Marzenka, która za to ciśnie na podjazdach jak szalona :) Średnio wychodzi więc po równo ;) Na zjeździe na szczęście nie pada, pogoda nas więc oszczędza. 



W Bovec planujemy przerwę na kawę, ciacho i jedzenie. Robimy zakupy w pobliskim sklepie i pakujemy się do kawiarni. Gdy tylko do niej wchodzimy zaczyna padać. Słaby deszcz wkrótce przechodzi w ulewę, którą postanawiamy przeczekać w suchym i ciepłym miejscu. Ruszamy dalej gdy tylko się uspokaja ale po drodze i tak nas dopada deszczyk o różnej intensywności. Około 13-14 przestaje padać dzięki czemu udaje nam się wyschnąć i do końca już dnia (jak i wyjazdu) będziemy jechać suchym kołem.



Dalszą część drogi mamy lekko z górki i z wiatrem w plecy więc jedzie się wspaniale. Możemy podziwiać przepiękne słoweńskie krajobrazy i tylko Szkoda, że nie ma słońca bo byłoby jeszcze piękniej. Po 16 meldujemy się w miejscowości Most na Soci, gdzie robimy przerwę w całkiem sympatycznej pizzerii. Po konkretnym obiedzie możemy ruszać dalej. Droga jest płaska i całkiem przyjemna.



Ustalamy, że przed Idriją zrobimy jeszcze zakupy na wieczór i na śniadanie i poszukamy miejscówki na nocleg. Niestety długo nam się to nie udaje. Aż do samego miasta nie znajdujemy odpowiedniego miejsca do spania. Mijamy Idriję i kierujemy się boczną drogą wzdłuż rzeki Idrijca. Pod kątem noclegu wygląda to kiepsko - z prawej strony płynie rzeka, do której nie ma zejścia, z lewej natomiast wyrastają skały. Cofamy się więc w stronę miasta. Miejscówkę udaje nam się znaleźć kilka km za Idriją, nad strumykiem, w którym mogę dokonać aktu ablucji :) Tradycyjnie rozbijamy namioty, jemy i obrabiamy tyłki komu popadnie ;)

Zdjęcia.

Trasa:

cdn.


Dane wyjazdu:
60.75 km 0.00 km teren
04:39 h 13.06 km/h:
Maks. pr.:56.18 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1379 m
Kalorie: kcal
Rower:Delfinka

LOVEly sLOVEnia - dzień 2.

Niedziela, 31 lipca 2016 · dodano: 09.08.2016 | Komentarze 13

Po niestety kiepskiej nocy budzę się półprzytomna. Na domiar złego moja kuchenka jakoś odmawia mi współpracy. Na szczęście Marzenka jest już na nogach - gotuje mi kawę i jednocześnie zakomunikowuje radośnie, że udało jej się jeszcze raz rozebrać rower i poskładać stery do kupy. Ufff.....jak dobrze.... :) Nie śpieszymy się zbytnio ze zwijaniem namiotów, w końcu jesteśmy na wakacjach i nie mamy zamiaru realizować jakiegoś szaleńczego planu. Na wszystko musi być czas - na kawkę, makijaż czy manicure :) 

Ruszamy chwilę po 8 nad ranem i kierujemy się w stronę przepięknej i niewielkiej miejscowości Bled z uroczym jeziorem, zamkiem i słynnym kościołem na wyspie na jeziorze. Upał zaczyna nam bardzo szybko doskwierać. Z chęcią bym wskoczyła do zimnej wody ale na to akurat czasu nie mamy. Mamy natomiast czas na obowiązkową sesję zdjęciową, na kawę i lody w nadjeziornej kawiarence i zakupy w pobliskim sklepie. 



Nie chce mi się nigdzie ruszać. Najchętniej spędziłam cały dzień siedząc z tyłkiem w jeziorze ale szefowa nie ma nade mną litości ;) Jedziemy :) 
Większość trasy jest płaska ale już na pierwszym pagórku przed miejscowością Kocna czuję, że z tymi wszystkimi gratami lekko pod górkę mi nie będzie za to na zjazdach będę się mogła wyszaleć ;) Droga wije się uroczymi dolinami wzdłuż rzeki Sawa. Na niewielkim mostku robimy krótki postój na zdjęcia.



W dalszą drogę udajemy się już boczną drogą i drogą rowerową D-2 do miasteczka Krajnska Gora. Tam kręcimy się nieco dłużej w poszukiwaniu pamiątek i kierujemy się na podjazd na przełęcz Vršič (1611 m n.p.m.), która jest najwyższym punktem fantastycznej widokowo drogi łączącej doliny Sava Dolinka i Soča.



Podjazd daje mi ostro w kość, częściowo robię go więc zygzakiem a ze 2-3 razy muszę kawałek podprowadzać rower. Dodatkowo irytuje mnie spory ruch aut - nic dziwnego - jest weekend i cała masa turystów pcha się w góry. Na nasze nieszczęście wkrótce zaczyna się psuć pogoda. W powietrzu czuć burzę, która w końcu dopada nas na wysokości nieco ponad 1300 w pobliżu schroniska Tonkina Koca.



Miejsce jest niezwykle urokliwe. W środku siedzi już parę osób a kolejni przemoknięci turyści szukają tutaj schronienia. Zastanawiamy się dłuższą chwilę co w takich okolicznościach robić - do szczytu mamy bowiem ok. 300 m a potem czeka nas szaleńczy zjazd. Za oknem natomiast leje deszcz i nic nie zapowiada się na poprawę pogody. Prognozy pogody w internecie na wieczór i kolejny dzień są beznadziejne, co potwierdza jeszcze obsługa schroniska. Zapada więc decyzja - jeżeli są wolne miejsca - zostajemy na nocleg. Jeżeli nie - wtedy będziemy się martwić co dalej zrobić. Jak się okazuje, w schronisku jest wiele wolnych miejsc - dostajemy wieloosobowy pokój, w którym jednak jesteśmy same. Mamy też możliwość wzięcia prysznica, posmakowania lokalnych specjałów i poprawę manicure ;) I gdy tak sobie siedzimy w ciepełku - mimo niesprzyjających prognoz - przestaje padać. Nie wypada nam jednak rezygnować z pokoju gdy się zdeklarowałyśmy, poza tym zjazd z przełęczy po bardzo mokrym asfalcie i z bagażem byłby zwyczajnie niebezpieczny. Postanawiamy więc zostać w schronisku i z samego rana - w zależności od tego co się będzie działo za oknem - zaatakować przełęcz. I to, jak się później okazało, była bardzo decyzja a zjazd okazał się całkiem przyjemny :)

Mimo wygód i eleganckich warunków kolejną nockę mam z głowy a problemy ze snem będę mieć już (niestety) do końca wyjazdu. 

Zdjęcia.

Trasa:

cdn.


Dane wyjazdu:
35.02 km 0.00 km teren
02:03 h 17.08 km/h:
Maks. pr.:54.07 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:313 m
Kalorie: kcal
Rower:Delfinka

LOVEly sLOVEnia - dzień 1.

Sobota, 30 lipca 2016 · dodano: 09.08.2016 | Komentarze 13

Kiedy Marzena zaproponowała mi w listopadzie wspólny wakacyjny wyjazd na Słowenię długo się wahałam czy jechać. Wszystko ze względu na przewyższenia do pokonania i jazdę po górach z bagażem. Czas płynął szybko i pomysł poszedł w zapomnienie. W styczniu powróciłyśmy do tematu i wtedy to pomyślałam, że co mi tam. Raz się żyje. Najwyżej będę uskuteczniać bike-walking ;) Przez te kilka miesięcy powoli kompletowałam sprzęt - namiot, materacyk i tego typu pierdoły. Na koniec jeszcze kuchenka, test sprzętu na wyjeździe na Zlot Czarownic i można jechać.

Na szczęście urlop tak zaplanowałam, że dzień wyjazdu miałam już wolny więc na spokojnie mogłam wszystko przygotować. Jedynie ze spaniem miałam problem - tak jakoś wyszło, że spałam tylko godzinę. Z domu do Poznania, gdzie spotykam się na dworcu z Marzenką, wyruszam o 2 w nocy. Po 3 mamy pociąg do Warszawy. Jedziemy bez biletów na rowery ale bez problemu udaje nam się je zakupić u konduktora. Po 7 wysiadamy na stacji Warszawa Zachodnia skąd na lotnisko dostajemy się kolejką. Zaczynam odczuwać te prawie 20 kg bagażu. Rower jest ciężki i nieźle można się było umordować taszcząc go po schodach.



Kartony na rower i folię stretch otrzymujemy od kolegi Marzeny - Blondasa (serdeczne dzięki za pomoc !!!). Pakowanie klamotów zajmuje nam dobre 1,5h ale na szczęście wszystko idzie gładko jak po maśle. Przed wyjazdem miałyśmy jeszcze sporo kombinacji z biletami lotniczymi (długa historia), ale obsługa na lotnisku okazuje się całkiem ogarnięta. Bez problemów nadajemy bagaże a przez 50 minutowe opóźnienie lotu mamy jeszcze chwilę czasu na zrelaksowanie się przed podróżą.



Na Słowenii lądujemy ok. 14. Szybko odbieramy bagaże i składamy rowery. Tam poznajemy dwóch miłych chłopaków - pracowników lotniska, którzy bardzo chętnie pomagają nam napompować koła w rowerach jak również obiecują zaopiekować się naszymi kartonami na rowery - jak się okazuje po tygodniu - rzeczywiście czekają na nas na lotnisku :) Istnieją jeszcze prawdziwi mężczyźni na tym świecie ;)
Na lotnisku okazuje się, że wyjazd z miasta jest zablokowany ze względu na wizytę Putina ale na szczęście udaje nam się wydostać bez żadnych komplikacji. Na wylocie z miasta wchodzimy jeszcze do Intersportu gdzie kupuję kartusz z gazem a Marzena bukłak do camelbacka. Po kilku kilometrach zatrzymujemy się jeszcze na stacji benzynowej, żeby uzupełnić paliwo do kuchenki Marzenki i w końcu możemy ruszać na podbój słoweńskich górek :) Pogoda okazuje się fantastyczna, jest niezwykle ciepło i słonecznie a na horyzoncie majaczą szczyty pięknych gór :) Jednym słowem - żyć, nie umierać :)



Po drodze okazuje się, że Marzena ma problemy ze sterami w swoim rowerze. Zatrzymujemy się na poboczu, żeby ogarnąć temat. Najwidoczniej coś poszło nie tak podczas przykręcania zdjętej na czas lotu kierownicy (ja swojej nie zdejmowałam, za to ściągnęłam oba koła, żeby rower wszedł do kartonu i to okazuje się strzałem w 10). Naprawa zaczyna się niestety przeciągać i pierwotny plan zaczyna się ciąć. W końcu, po dwóch godzinach walki ze sprzętem, udaje się opanować sytuację na tyle, że możemy jechać, chociaż dość niepewnie w obawie o stery. Dyskusjom na ten temat nie ma końca, ale jak to baby - dochodzimy do konkretnych wniosków i koncepcji - rano Marzena będzie jeszcze walczyć ze sterami podczas gdy ja będę mogła trochę dłużej pospać.

Miejscówkę, już prawie o zmroku, znajdujemy w okolicy miejscowości Radovljica. Miejsce jest co prawda osłonięte drzewami ale co chwilę musimy siedzieć cicho bo w bliskiej odległości słychać odgłosy przechadzających się ludzi. Nockę mam więc z głowy - stresuję się czy nas ktoś nie napadnie i nie ukradnie nam rowerów. Poza tym chyba słyszę jakieś głosy więc wyobraźnia pracuje na 100% ;) W końcu udaje mi się przymknąć oko ale przez większość nocy śni mi się, że nie śpię.

Pierwsze kilometry, po dość płaskiej okolicy, za nami. Chyba jeszcze nie wiem co mnie czeka do pokonania i to jest fantastyczne uczucie :)

Zdjęcia.

Trasa: 


cdn.

Dane wyjazdu:
53.50 km 0.00 km teren
02:34 h 20.84 km/h:
Maks. pr.:41.41 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:200 m
Kalorie: kcal
Rower:Czesia

Praca.

Środa, 27 lipca 2016 · dodano: 27.07.2016 | Komentarze 2

Kategoria Praca


Dane wyjazdu:
127.39 km 0.00 km teren
05:53 h 21.65 km/h:
Maks. pr.:33.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:300 m
Kalorie: kcal
Rower:Delfinka

Powrót ze Zlotu.

Niedziela, 24 lipca 2016 · dodano: 25.07.2016 | Komentarze 9

Marzenka zarządza pobudkę na 6 rano - nie ma litości nade mną ta kobieta ;) Nie chce mi się wygrzebywać ze śpiworu ale za bardzo wyjścia nie mam. Muszę podporządkować się szefowej a jedyne o czym marzę to kawa :) 



Pakowanie klamotów zabiera nam ponad 2 godziny.



Ruszamy do Kępna, do którego mamy niecałe 15 km a myśl o porządnej kawie z ekspresu dodaje nam sił ;)



Na ryneczku obowiązkowa sesja zdjęciowa :)





A po sesji czas na kawkę i lody :)



Kalorii było sporo więc trzeba było je spalić zaliczając gminę Baranów i Wieruszów.





Kolejne lody zaliczamy w Ostrzeszowie.



Stąd ruszamy na Odolanów.



A potem dzida do Ostrowa Wielkopolskiego na pociąg.



W domku, gdzie w końcu mogę zrobić się na bóstwo, melduję się przed 20 ale w objęcia Morfeusza wpadam dopiero około północy ;)

Marzenka - dzięki za bombowy, wspólny weekend ;) Ploteczkom nigdy dość ;)

Zaliczone gminy (5): Baranów, Wieruszów, Galewice, Przygodzice, Odolanów.

Dane wyjazdu:
251.77 km 0.00 km teren
11:30 h 21.89 km/h:
Maks. pr.:41.02 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:666 m
Kalorie: kcal
Rower:Delfinka

Na Zlot Czarownic :)

Sobota, 23 lipca 2016 · dodano: 25.07.2016 | Komentarze 18

Tydzień temu zaproponowałam Kotu i Eranis Zlot Czarownic w celach omówienia najnowszych trendów w makijażu, manicure i pedicure oraz odbycia wspólnych babskich ploteczek. Ponieważ Agnieszka przebywała na Opolszczyźnie ale w sobotę miała być w Kępnie - tam ustaliłyśmy miejsce naszego spotkanka. Ja podchodzę ambitnie - zarządzam pobudkę o 2 w nocy a w planie mam prawie 250 km i kilkanaście gmin do zaliczenia. Pierwszy raz jadę w tak daleką trasę z dużym bagażem - do szosówki montuję zdemontowany na czas maratonów bagażnik oraz dwie sakwy Crosso Dry Big. W jednej z nich ląduje namiot, śpiwór, materac, kurtka zimowa (która notabene przydała mi się w nocy) i rzeczy do ugotowania porannej kawy bo bez niej nie ma mowy o wyjściu z barłogu ;) Resztę pierdół wrzucam do drugiej.

Wstaję o 2:15 po 4 godzinach snu ale kawka szybko stawia mnie na nogi i godzinę później jestem już w drodze. Jest ciemno i zimno (14C) ale jedzie się całkiem przyjemnie.



A po niecałej godzinie zaczyna mi się jechać kiepsko ponieważ znowu mam problemy zdrowotne, o szczegółach których rozpisywać się nie będę. 



Trasa jest nudna jak cholera i trochę mi się nuży. Do Stęszewa jadę z pamięci bo tamtejsze asfalty mam już od dawna strzaskane. Skręcam na Mosinę i kieruję się na Śrem po drodze zbaczając po gminę Zaniemyśl. Tam mija mnie grupka 3 szosowców. Chłopcy lecą do Leszna i proponują wspólną jazdę. Oni jadą na lekko a ja z bagażem nawet nie próbuję utrzymać się na kole. Pagóreczki w okolicach Śremu i Dolska dają mi popalić, a wiatr wcale mi nie pomaga.



Minuta postoju na zdjęcie i kieruję się na Borek Wielkopolski gdzie na Orlenie spotykam pijącą kawę i zajadającą kanapkę Marzenkę :) Stąd ruszamy dalej razem realizując jej gminny plan ;)



Fajnie bo wiatr nie jest sprzyjający a ja mogę się za nią schować. Marzenka tradycyjnie podkręca tempo - i dobrze bo i tak przez częste postoje mam obsuwę czasową i już nie ma szans, żeby na 16 zdążyć do Kępna. 



Meandrując po wielkopolskich bocznych drogach wpadamy do Koźmina Wielkopolskiego gdzie zaliczam wizytę w aptece. Rapacholin stawia mnie na nogi ;) Kolejny postój to Ostrów Wielkopolski gdzie na uroczym rynku serwujemy sobie kawę i lody. Stąd już rzut beretem do Grabowa nad Prosną gdzie w końcu spotykamy się z Agnieszką :)





Na ploteczkach zeszło nam spokojnie 3 godziny. Bójcie się dziady bo obrobiłyśmy Wam tyłki wzdłuż i wszerz nie pozostawiając na Was suchej nitki :P 

Ciężko się rozstać, ale przed Agnieszką długa droga do domu a przed nami szukanie krzaków na nocleg. Przyjemny lasek udaje nam się znaleźć za Doruchowem. Szybko rozbijamy namioty, jeszcze chwila na plotki i padam trupem :)

Zaliczone gminy (10): Zaniemyśl, Borek Wielkopolski, Pogorzela, Koźmin Wielkopolski, Rozdrażew, Dobrzyca, Raszków, Ostrów Wielkopolski - teren miejski, Ostrów Wlkp. - obszar wiejski, Kępno.

;