Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi starszapani z niewielkiej wsi pod Poznaniem. Z Bajkstatem wykręciłam do tej pory bagatela 59092.11 kilometrów. W terenie bujam się mało i tyle w temacie. Jeżdżę z oszałamiającą prędkością średnią 18.58 km/h i się wcale nie chwalę bo i nie ma czym.
Więcej o mnie.

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

Wykręcone przed BS:
2011: 5009,92 km,
2010: 4070,83 km
rainbow toursStatystyki zbiorcze na stronę
mapa olkuszaPogoda w Polsce na stronę

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy starszapani.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

400-450

Dystans całkowity:808.53 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:38:08
Średnia prędkość:21.20 km/h
Maksymalna prędkość:50.90 km/h
Suma podjazdów:1674 m
Maks. tętno maksymalne:164 (87 %)
Maks. tętno średnie:132 (70 %)
Suma kalorii:6793 kcal
Liczba aktywności:2
Średnio na aktywność:404.26 km i 19h 04m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
406.97 km 0.00 km teren
17:50 h 22.82 km/h:
Maks. pr.:50.90 km/h
Temperatura:
HR max:164 ( 87%)
HR avg:132 ( 70%)
Podjazdy:1674 m
Kalorie: 6793 kcal
Rower:Delfinka

My solo ride to Hel(l) ;)

Niedziela, 22 maja 2016 · dodano: 23.05.2016 | Komentarze 26

Na początek napiszę, że będzie sporo treści (na wyraźne życzenie Pana Michussa) więc proszę o wyrozumiałość ;)
To daję ;)

Dziwne człowiek ma czasami pomysły na urodziny. Ja, już rok temu wymyśliłam sobie trasę z domu na Hel. W zeszłym roku nie udało mi się jednak tego pomysłu zrealizować z wielu różnych przyczyn, z których chyba najważniejszą był najzwyczajniej w świecie - brak kondycji oraz związany z tym strach przed takim dystansem. Poprzednia czterysetka to były właśnie z podobnych względów dwie (chociaż różne) pętle po 200 km i szczerze mówiąc nie byłam absolutnie zadowolona z tej jazdy. Końcówkę robiłam już ostatkiem sił z prędkością ślimaczą i jedyne o czym myślałam to o tym jaki to człowiek jest durny i tyle. Nie byłam wówczas gotowa jeszcze na takie ekscesy. Stąd też tamta jazda nigdy nie doczeka się relacji.

Wracając jednak do meritum ;)

Obecna trasa do czwartku stała pod wielkim znakiem zapytania; miałam bowiem w planie jakąś soczystą trasę z Kotem i Eranis. Niestety obu Paniom nie pasowało i tak pozostałam sama ze swoimi pomysłami. W piątek rano podjęłam decyzję, że jadę, mimo, że wiatr sprzyjający miał nie być. Przez większość drogi zmagałam się bowiem z wiejącym wiatrem bocznym a od sobotniego wieczora również skośnym i centralnym (w sumie to nie wiem jak wiało ale na pewno zewsząd tylko nie w plecy). Ze względu więc na obawy czy w ogóle podołam decyduję się zapakować do sakwy kosmetyki, ręcznik i ciuchy na przebranie w razie jakbym zaległa po drodze na jakimś noclegu. W sakwie wypełnionej po brzegi wylądowały więc suma sumarum: narzędzia, spinki, klucze itp., 2 dętki, pompka, linki do przerzutek i hamulców, klocki hamulcowe, kurtka przeciwdeszczowa, spodnie przeciwdeszczowe, czapka, rękawiczki z długimi palcami, majty, stanik, koszulka z krótkim rękawem, cienka bluza z długim rękawem, krótkie spodenki rowerowe, długie legginsy do spania, wiatrówka, opaska na uszy, kosmetyki, ręcznik, suszarka do włosów (:P), power bank, kabelek, zapasowa bateria do telefonu, ładowarka, aparat fotograficzny, zimowa kurtka puchowa (:D), 2 pary skarpet, duża butla kremu do opalania z filtrem i jedzenie: 7 bułek z żółtym serem, 3 paczki sezamków, 2 czekolady z bakaliami, 3 batony musli z Lidla, 2 batony białkowe, 2 snickersy, mała puszka napoju energetycznego (0,2ml), ok. pół kilo izotoniku (w porcjach odmierzonych na bidon o poj. 0,75l), butelka wody mineralnej 1,5l, mapy, dokumenty, klucze, lusterko-szczotka do włosów i chyba to wszystko :D Całość ważyła konkretnie a i zapiąć się to udało z nieukrywaną ledwością ;) Tutaj muszę nadmienić, iż z tych wszystkich gratów nie przydały mi się tylko spodnie przeciwdeszczowe i suszarka do włosów :D

Umówiłam się również z moimi kibicami, żeby nadawać z trasy (a byli to: mamusia, brat, najwspanialsza sąsiadka na świecie, psiapsióła Patrysia oraz z BSa: Kot, Eranis, Michuss i Jurek57). W takich okolicznościach nie mogło być mowy, żeby nie dojechać ;) Ponieważ nie wiedziałam czego się po sobie spodziewać moim głównym celem było zmieszczenie się w czasie 24h i w związku z tym postanowiłam minimalizować w miarę swoich możliwości postoje (zresztą zawsze tak jeżdżę gdy jadę sama, a poza tym wiedziałam, że będą się one wydłużać w miarę zmęczenia i w nocy).

Ufff....to tyle tytułem wstępu, teraz konkrety ;) Budzik nastawiam na 6 rano ale po i tak kiepskiej nocy budzę się o 5:45. Szykowanie idzie mi kiepsko, może z obaw czy podołam a może nie. W każdym razie o 7:13 wysyłam smsa o treści "Delfinka i jej Pani gotowe do odjazdu na Hel. Proszę trzymać kciuki :)))" .... i....już nie ma odwrotu. 7:20 ruszam spod domu.

Drogę do Chodzieży znam na pamięć. Jest płasko i nudno. Ale myśli krążą tylko wokół Helu więc jedzie mi się całkiem dobrze.





Od samego początku wieje przeszkadzający boczny wiatr, który zdaje się przybierać na sile. Gdy droga skręca na Szamocin jedzie się nieco lżej. Pierwszy krótki postój planuję na setnym kilometrze w Osieku. Nie pamiętam już co wtedy robię, prawdopodobnie przelewam wodę z butelki w sakwie do bidonów, jem bułę i wysyłam smsa.

SMS (11:41): "Osiek n. Notecią. 101 km. Większość to walka z bocznym wiatrem. Na razie lepiej niż plan. Ciepło, nie pada, jadę na krótko :)))"



Całość zajmuje mi jakieś 10 minut. Ruszam dalej przez znane mi z dzieciństwa okolice. Żeby zająć czymś umysł przywołuję wspomnienia. Staram się skupić tylko na tych wesołych. Część trasy pokrywa mi się z trasą, którą rok temu pokonywałam z Kotem podczas wypadu do Rzewnicy. Fajnie tak powspominać :) Opadam nieco z sił jakieś 10 km przed Sępólnem Krajeńskim. Na wylocie z miasta robię więc postój, podczas którego wypijam przede wszystkim napój energetyczny. Jak się okazuje - był to strzał w 10 ;)

SMS (14:17): "Sępólno Krajeńskie, 156 km. Uciekłam deszczowym chmurom. Bolą mnie plecy. Chyba oszalałam z bagażem. Ciężka sakwa, ciężki rower. Robię 10 minut przerwy".

Przerwa trwała nieco dłużej bo zadzwoniła mamusia i trzeba było sobie pogadać ;)









Od Sępólna postanawiam podzielić sobie trasę na odcinki a nie skupiać się na celu per se. Przynosi to całkiem zadowalający efekt :) Kolejny postój chcę więc zrobić w Czersku. Znam to miasto. Byłam w okolicach w 2011 r. kiedy to spędzałam swoje drugie rowerowe wakacje w Borach Tucholskich. Wracają wspomnienia, głównie miłe :) Do Czerska nie dojeżdżam bo kończy mi się picie, a że na oparach nie lubię jeździć zatrzymuję się zawczasu w Legbądzie.





SMS (16:23): "198 km. Legbąd, przed Czerskiem. Wiatr ciągle dokucza. Wypiłam energetyka, postawił mnie na nogi. Siku też zrobiłam :D Uzupełniłam płyny. Jadę dalej".



Z kolejnego odcinka niewiele pamiętam. Były jakieś ładne krajobrazy, lasy, rzeczki, jeziorka i takie tam sprawy. Skupiłam się na tym,  żeby dojechać do Kościerzyny. Rano wysłałam jeszcze wiadomość do emoniki, że planuję przybyć tam w okolicach 20-21 i że fajnie będzie wypić razem kawę. Zostawiam swój numer telefonu licząc, że się odezwie. Niestety Monika w tych godzinach, jak się później okazało, rozbijała się właśnie w jakiś krzaczorach ze swoim namiotem. Wielka szkoda ale liczę na to, że spotkamy się w innych okolicznościach :) 







W końcu docieram do Kościerzyny :)





SMS (19:16): "Kościerzyna. 259,5 km. Muszę odpocząć, plecy mnie bolą i trochę dupa ;) Ten wiatr się chyba nigdy nie uspokoi :("

Postój w Kościerzynie trwał jakieś 45 minut (o ile pamiętam 19-19:45). W tym czasie zjadłam bułkę, coś tam wypiłam, posiedziałam, ubrałam się cieplej a przede wszystkim uskuteczniłam różne ćwiczenia gimnastyczne. Ból pleców nie zniknął ale też miałam wrażenie, że się nie nasila. Porozmawiałam z miejscowymi, dowiedziałam się, że w Kartuzach jest stacja beznzynowa i z tą myślą, że niedługo czeka mnie gorąca herbata zwinęłam się z całym arbajtem ;)

SMS (19:48): „W drogę !”

4 km przed Kartuzami pojawia się długo wyczekiwana przeze mnie stacja. Wbijam. Nie wiem czy wysłałam smsa, chyba tak, ale nie mogę go znaleźć w komórce. Piję tam na pewno herbatę z brązowym cukrem i do tego Red Bulla (profilaktycznie bo spać mi się jeszcze nie chciało. Czekał mnie jednak dość długi przelot do Wejherowa i nie chciałam po drodze zamulić. Kibelki są tutaj bardzo przestronne. Wchodzę więc z całym majdanem do toalety i korzystając z okazji dokonuję aktu ablucji (tzn. myję zęby) i poprawiam makijaż, żeby do rodzinnego miasta Michussa - Wejherowa - (jak się później dowiaduję) wjechać - cytuję - "godnie" ;)



Pomysł z energetykiem był w dechę bo przez ponad 50 km jechało mi się elegancko. Zwolniłam nieco około 10 km przed miastem. Zapadł zmrok i mimo wielkich chęci jakoś gorzej mi się kręciło. Po drodze zatrzymałam się jeszcze na wymianę baterii w GPSie i przy okazji zamontowałam czołówkę. Tabliczkę z nazwą miasta witam z ogromną radością - kolejny etap zaliczony :)



Podoba mi się tutaj :)



Na wylocie z miasta wjeżdżam na Orlen. Miły Pan z obsługi pozwala mi wprowadzić do środka rower i pilnuje ładowanego z power banka telefonu podczas gdy ja korzystam z kibelka. Tutaj też wysyłam smsma, którego nie mogę odnaleźć. Pamiętam jednak, że funduję sobie podwójną herbatę, Redbulla (profilaktycznie) i bułkę. Gdzieś tutaj, o 00:29 odbieram smsa od Michussa o treści: "Osiek n. Notecią dawno już za Tobą, gdy dojedziesz na Hel nazwo Cię królowo". Normalnie padłam trupem :)))) Sorki Michuss, musiałam upublicznić :) Rymowanka ta od tej pory będzie mi już towarzyszyć do samego końca. Mijając kolejne miejscowości podmieniam sobie bowiem nazwę Osiek na Wejherowo, Władek, Jastarnia itd. :D:D:D

SMS (00:52): "Ruszam. Byle do Władka :)"

Z Wejherowskiego Orlenu jadę krajówką w stronę Redy. Na szczęście ruch jest niewielki, żeby nie rzec, że prawie znikomy. W Redzie skręcam na DW216 i przez Puck kieruję się do Władysławowa. Red Bull dodaje mi skrzydeł. Tam planuję ostatni, przed Helem, postój na stacji.

Jest i Władek :)



Chwilę po 2 w nocy melduję się na Orlenie. Tam, w myśl zasady, że lepiej zapobiegać niż leczyć, kupuję ciacho i małą kawę. Trochę rozmawiam z obsługą stacji, która pozwala mi wprowadzić rower do środka :)



Pan pyta skąd i dokąd jadę i straszy mnie, że zostało mi jeszcze 50 km. Chyba oszalał, myślę sobie i podgryzam ciacho popijając kawką ;)

SMS (2:15): "364 km. Kawka i muffinka wiśniowa na Orlenie. Teraz mam już tylko jeden cel, z Władka dojechać na ten cholerny Hel :D"
SMS (2:32): "No to w drogę. W Jastarni jest ostatnia stacja benzynowa a potem pono totalne wygwuzdajewo. Będę już jechać na luzie, co by za długo nie marznąć na plaży ;)"


W drogę więc. Hel czeka :) Jednak dziwne rzeczy zaczynają mi się dziać z tętnem. Jedzie mi się dobrze, prędkość jak na mnie całkiem przyzwoita, ale tętno dziwnie niskie. Nie mam pojęcia czemu.....



Spoglądam na GPSa i widzę, że utrzymując to samo tempo jestem w stanie zmieścić się w 21h brutto. Takiej okazji zmarnować nie mogę, zresztą nogi, w moim odczuciu, podawały dobrze więc utrzymanie stałej prędkości 24-25 km/h nie stanowiło problemu. Cieszyłam się też bardzo z dość jasnej nocy. Księżyc w pełni pięknie oświecał Zatokę Pucką. Przez 15 km napawałam się temi widokami niezmiernie, chociaż zaliczyłam jakiś mentalny kryzys albo pomroczność jasna mnie jakaś w końcu ogarnęła. Wbiłam sobie bowiem do głowy, że zaraz za Władkiem jest już Hel. Jakie więc było moje zdziwienie gdy na pierwszej tabliczce ujrzałam napis "Chałupy".... Żeby sobie jakoś z tym poradzić zaczęłam podśpiewywać piosenkę Zbigniewa Wodeckiego "Chałupy, welcome to" ;) Pomogło :). Drugą tabliczką zamiast Helu były Kuźnice. Tutaj jednak nie znalazłam odpowiedniej przyśpiewki. Za Kuźnicami - Jastarnia. Nosz kurde !!! Zatrzymuję się i wysyłam smsa.

SMS (3:28): "Jastarnia, ta droga nie ma końca. Wale non stop asfaltem, zero ruchu aut. Chcę się zmieścić w 21h brutto, na 20 nie ma już szans".

Podkręcam głośniej Gloryhammer w uszach i, żeby zająć czymś umysł, przypominam sobie czasy obozu nurkowego w Jastarni. Fajne to były chwile, nasza dieta składała się wtedy głównie z lodów i bobu :D Pamiętam, że po 2 tygodniach pobytu przywiozłam ze sobą 3 kg ekstra tłuszczu :D Przypominam też sobie jak za każdy metr w dół po nurkowaniu każdy z nas otrzymywał laczka z mokrej płetwy kaloszowej od szefa obozu :D Zaczynam się zastanawiać czy dupsko bardziej boli za otrzymanie 33 laczków z płetwy za nurkowanie na Jeziorze Wdzydzkim czy po przejechaniu 4 stów na rowerze ;) I powiem Wam z czystym sumieniem, że bardziej boli laczek z płetwy :P Z tymi wesołymi wspomnieniami jadę żwawo dalej.

Jurata. Tutaj z kolei czas na piosenkę R. Rynkowskiego odpowiednią do okoliczności ;)

I w końcu - oczekiwana tabliczka :)



Szybki smsik spod tabliczki i jadę na sam cypelek. Słońce nieśmiało zaczyna pojawiać się na niebie :)

SMS: (4:23): "W końcu u celu. 402,5 km ..."

W tym samym momencie dzwoni do mnie ukochana mamusia ;) Najpierw jednak rozbieram się do rosołu i ubieram suchą i czystą bieliznę i koszulkę. Na to wszystko wiatrówka, zimowa puchówka, deszczówka i mogę oddzwaniać. Heh, niektórzy już śpią, inni (jak Marzena i Jurek) jeszcze nie śpią ;)))) Po dłuższej rozmowie jadę spacerowym tempem pod latarnię,.......



.......do portu........











........i w końcu na plażę gdzie po serii zdjęć chwilę gapię się na morze. Jest pięknie. Nikogo poza mną tu nie ma. W końcu wiatr nie wieje, słońce wschodzi chociaż za bardzo nie grzeje, morze szumi spokojnie. Jest cudownie. Dla takich chwil warto żyć :)







Zjadam przedostatnią bułkę i batona białkowego (którego ledwo wciskam). Wsłuchując się w ten szum szybko zasypiam, nastawiając sobie budzik na 6:45. Gdy się budzę telepie mnie z zimna. A w takim stanie najlepsze co można zrobić to kąpiel w zimnym morzu i na rowerek.



Przejeżdżam przez puste miasteczko i kupuję śniadanie, które spożywam już na zamkniętej stacji PKP.







Świeża bagietka i kefir smakują wybornie. Kupuję bilet i ładuję się do pociągu. Wyciągnięta na siedzeniach odpływam w objęcia Morfeusza. 1,5h i przesiadka w TLK w Gdyni, w pociągu zaś, znowu w kimono. Nawet nie wiem kiedy docieram do Poznania gdzie z kolei wita mnie na dworcu mój najwierniejszy fan Jurek ;) Ot tak sobie, przyjechał sobie chwilę pogadać ;) Drogi powrotnej w trzecim pociągu już nie pamiętam. Pamiętam tylko, że o mały włos a przejechałabym swoją stację. Wskoczenie na rower to istna masakra. Jestem cała zesztywniała, ledwo jadę, dobrze, że nie zamontowałam licznika bo chyba nic by nawet nie wskazał. „Czy to już sztywność poranna?” - myślę sobie ;)

SMS (14:48): "W końcu w domu:) Zimny Radler grapefruitowy z limonką smakuje wybornie".....

A potem już tradycyjnie - siusiu, paciorek i spać (z krótkim epizodem przebudzenia o północy śpię do 5 nad ranem. Budzę się przed budzikiem, ot życie) ;)

Serdeczne podziękowania dla Wszystkich, którzy „towarzyszyli mi” nie ciałem a duchem w tej wycieczce. Wasze smsy stanowiły dla mnie wielki doping i motywację a wiele z nich również mnie rozśmieszyło do łez ;) Dzięki nim czułam się tak jakby w istocie ktoś ze mną jechał, co pozwoliło mi łatwiej przetrwać przede wszystkim nockę. Wielkie dzięki raz jeszcze !!! :)

Statystyki:
Dystans: 402,5 km (reszta to kręcenie po Helu, dojazdu z PKP do domu nie podaję)
Czas brutto jazdy: 21h (poprawiony od zeszłorocznego o ponad 5h - dokładnych danych nie pamiętam)
Średnia netto: 23,8 km/h
Pochłonięte:
5 bułek
1 snickers
1 tabliczka czekolady
1 paczka sezamków
3 batoniki musli
0,5 l coca-coli
4,5 l izotoniku, wody
0,75 ml herbaty z brązowym cukrem
0,25 ml kawy 
1 muffinka wiśniowa z Orlenu
3x napój energetyczny 0,2 ml
1 bułka i baton białkowy na plaży
chyba to wszystko ;)???

Trasa (obcięty początek): https://ridewithgps.com/trips/9098870

Ot, i taka relacyjka ;)
Serdecznie dziękuję Szanownym Czytelnikom za cierpliwość ;) Kto wytrwał do końca będzie mieć ten zaszczyt pojechać ze mną kolejną czterysetkę ;) Który/a chętny/a? ;)

Zaliczone gminy (18): Czersk, Karsin, Kościerzyna - obszar wiejski, Stara Kiszewa, Kościerzyna - teren miejski, Stężyca, Chmielno, Kartuzy, Przodkowo, Szemud, Wejherowo - obszar wiejski, Wejherowo - teren miejski, Reda, Puck - obszar wiejski, Reda - teren miejski, Władysławowo, Jastarnia, Hel.



Dane wyjazdu:
401.56 km 0.00 km teren
20:18 h 19.78 km/h:
Maks. pr.:48.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Delfinka

400 !!!

Niedziela, 23 sierpnia 2015 · dodano: 23.08.2015 | Komentarze 57

Już nigdy więcej nie dam się podpuścić temu Morsu !!! Podpuszczał mnie ostatnio i podpuszczał i co z tego wyszło? A no to, że wczoraj z samego rana o 5:40, z małą obsuwą w stosunku do zaplanowanej godziny startu, siadłam na rower by zrobić swoją życiówkę solo i jednocześnie pierwszą w życiu czterysetkę. 
W skrócie: dwie pierwsze stówki weszły jak ta lala. Trzecia stówa zdecydowanie była gorsza (m.inn. kapeć na ok. 250 km). Najgorzej wspominam ostatnią stówkę w nocy, kiedy to było mi pieruńsko zimno, w tym ostatnie 10 kilometrów, które nieźle mi dały w dupsko.
Więcej później, jak powstanę z martwych i dojdę nieco do siebie. Teraz wracam spać.


Kategoria Szosa, 400-450


;