Info
Ten blog rowerowy prowadzi starszapani z niewielkiej wsi pod Poznaniem. Z Bajkstatem wykręciłam do tej pory bagatela 59092.11 kilometrów. W terenie bujam się mało i tyle w temacie. Jeżdżę z oszałamiającą prędkością średnią 18.58 km/h i się wcale nie chwalę bo i nie ma czym.Więcej o mnie.
Wykręcone przed BS:
2011: 5009,92 km,
2010: 4070,83 km
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum dokonań Starszej Pani
- 2018, Kwiecień1 - 1
- 2017, Sierpień11 - 1
- 2017, Lipiec7 - 0
- 2017, Czerwiec9 - 4
- 2017, Maj17 - 4
- 2017, Kwiecień16 - 0
- 2017, Marzec16 - 2
- 2017, Luty14 - 1
- 2017, Styczeń9 - 0
- 2016, Grudzień16 - 15
- 2016, Listopad14 - 15
- 2016, Październik8 - 2
- 2016, Wrzesień5 - 11
- 2016, Sierpień12 - 84
- 2016, Lipiec14 - 122
- 2016, Czerwiec11 - 77
- 2016, Maj18 - 121
- 2016, Kwiecień13 - 176
- 2016, Marzec22 - 139
- 2016, Luty18 - 53
- 2016, Styczeń16 - 87
- 2015, Grudzień15 - 68
- 2015, Listopad13 - 66
- 2015, Październik16 - 41
- 2015, Wrzesień16 - 118
- 2015, Sierpień22 - 296
- 2015, Lipiec21 - 86
- 2015, Czerwiec15 - 72
- 2015, Maj19 - 20
- 2015, Kwiecień13 - 43
- 2015, Marzec14 - 78
- 2015, Luty8 - 73
- 2015, Styczeń13 - 188
- 2014, Grudzień5 - 31
- 2014, Listopad10 - 31
- 2014, Październik16 - 88
- 2014, Wrzesień13 - 46
- 2014, Sierpień16 - 18
- 2014, Lipiec22 - 100
- 2014, Czerwiec20 - 143
- 2014, Maj21 - 177
- 2014, Kwiecień12 - 92
- 2014, Marzec15 - 80
- 2014, Luty22 - 115
- 2014, Styczeń19 - 182
- 2013, Grudzień6 - 2
- 2013, Listopad11 - 9
- 2013, Październik13 - 5
- 2013, Wrzesień8 - 0
- 2013, Sierpień23 - 14
- 2013, Lipiec18 - 3
- 2013, Czerwiec16 - 0
- 2013, Maj18 - 13
- 2013, Kwiecień21 - 22
- 2013, Marzec18 - 28
- 2013, Luty17 - 22
- 2013, Styczeń21 - 10
- 2012, Grudzień14 - 9
- 2012, Listopad16 - 0
- 2012, Październik22 - 1
- 2012, Wrzesień17 - 6
- 2012, Sierpień28 - 40
- 2012, Maj13 - 0
- 2012, Kwiecień24 - 0
- 2012, Marzec21 - 0
- 2012, Luty9 - 9
- 2012, Styczeń21 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
300-350 km
Dystans całkowity: | 2174.07 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 94:01 |
Średnia prędkość: | 23.12 km/h |
Maksymalna prędkość: | 66.40 km/h |
Suma podjazdów: | 7797 m |
Suma kalorii: | 9674 kcal |
Liczba aktywności: | 7 |
Średnio na aktywność: | 310.58 km i 13h 25m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
328.00 km
0.00 km teren
15:44 h
20.85 km/h:
Maks. pr.:66.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:4056 m
Kalorie: kcal
Rower:Ślicznotka
Maraton Podróżnika.
Niedziela, 4 czerwca 2017 · dodano: 10.07.2017 | Komentarze 2
:) Kategoria 300-350 km, Maraton Podróżnika, Ślicznotka, W towarzystwie
Dane wyjazdu:
313.70 km
0.00 km teren
12:19 h
25.47 km/h:
Maks. pr.:47.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:757 m
Kalorie: kcal
Rower:Ślicznotka
Urodzinowa trzysetka :)
Sobota, 13 maja 2017 · dodano: 18.05.2017 | Komentarze 2
Kategoria 300-350 km, Ślicznotka
Dane wyjazdu:
301.30 km
0.00 km teren
13:35 h
22.18 km/h:
Maks. pr.:48.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:983 m
Kalorie: 4838 kcal
Rower:Delfinka
Wietrzne "czysta" z Eranis :)
Piątek, 27 maja 2016 · dodano: 29.05.2016 | Komentarze 15
W ostatnich dniach miałam ten zaszczyt gościć w swoich skromnych progach Eranis, która w czwartek przyjechała do mnie na rowerze aż z samego Szczecina. Pół dnia latałam więc ze szmatami, mopami i garami a wszystko po to by przyjąć ją godnie w swoim domostwie i mam nadzieję, że mi się to udało ;) Po przyjeździe Agnieszki zajęłyśmy się tym co baby lubią najbardziej, mianowicie szeroko pojętą odnową biologiczną, robieniem się na bóstwa, piciem kawki i ploteczkami. Myślałam, że obgadałyśmy wszystko i wszystkich, ale gdzie tam - kontynuowałyśmy w dniu następnym i jeszcze w sobotę bo było nam mało ;) Zmodyfikowałyśmy jeszcze zaplanowaną przeze mnie trasę na 260 km, wydłużając ją do 300 km bo co będziemy sobie żałować ;) Trasę tę zaplanowałam w taki sposób aby pokazać Agnieszce możliwie najbardziej urokliwą część płaskiej Wielkopolski i mam nadzieję, że spełniła ona oczekiwania. Od razu też ustalamy maratonowe tempo jazdy ograniczając postoje do niezbędnego minimum. Wychodzi nam to nawet zgrabnie i same zachodzimy później w głowę jak to jest możliwe, że uzbierało nam się tych postojów w sumie aż 1,5h.Wyjeżdżamy po sutym śniadaniu o 6:15. Dzień wita nas mgłą więc włączamy lampki i z radością kierujemy się moją ulubioną trasą do Obornik i potem wzdłuż Warty do Obrzycka. Szybko zaczyna wiać nam prosto w twarz ale jesteśmy pozytywnie nastawione bo wiać miało nam tylko przez około 160 km a potem wracać miałyśmy z wiatrem. Z tą myślą pokonywałyśmy kolejne kilometry przez Puszczę Notecką.
Ponieważ był to trening żadna z nas nie wiozła się na kole, także obie oberwałyśmy wiatrem w sposób sprawiedliwy ;)
Gdzieś w lesie robimy krótki sikustop, podczas którego pakujemy też od razu zapasy jedzenia do kieszonek w koszulkach. Tylko siku a prawie 10 minut zleciało....
Przez następne miejscowości (Wronki, Sieraków, Międzychód) tylko przelatujemy. Zdjęć robię niewiele, żeby nie opóźniać jazdy. Ustalamy też, że kolejny postój na uzupełnienie płynów zrobimy w Pszczewie. Mimo, że na liczniku niewiele ponad 100 km to marzę o chwili wytchnienia bo silny wiatr nie daje nam spokoju.
Na wlocie do Pszczewa w końcu postój, uzupełnienie płynów, jedzonko, jakieś banany, bułka i w drogę. Całość zajmuje nam około 15 minut.
Dalsza droga upłynęła nam tylko pod znakiem modlitw aby jak najszybciej dostać się do Zbąszynka (na 160 km) gdzie miała nastąpić nawrotka i resztę trasy miałyśmy pokonać z wiatrem w plecy. Wszystko fajnie tylko Zbąszynek wypadł nam na 180 km a potem wiatr się na nas wypiął i zmienił kierunek tak, że znowu musiałyśmy się z nim zmagać. A wiało zewsząd. Tylko niewielki odcinek w plecy i jakoś specjalnie szybciej nam się wtedy nie jechało....
Nie mogąc znieść hałasu wiatru w uszach muszę włączyć MP3, czego w zasadzie nigdy nie robię jak jadę w towarzystwie.
Kolejny odcinek strasznie nam się dłuży. Postanawiamy zrobić postój na stacji benzynowej w Trzcielu. Na stacji jednak nie ma nikogo z obsługi, hotel w pobliżu zamknięty, żadnego kibelka nie uświadczysz a w spożywczaku zimnego picia brak bo oczywiście lodówki wyłączone.
Kupujemy jakieś picie i coś do jedzenia i w drogę. Na szczęście po kilku kilometrach, w Miedzichowie, gdzie droga skręca z krajówki jest normalna stacja na poziomie. Zimna pepsi ratuje mi żywot ;) Dalsza trasa wiedzie drogą wojewódzką do Głażewa skąd przez urokliwy Rezerwat Doliny Kamionki docieramy do Kwilcza i dziurawymi asfaltami przez Łężyce do Chrzypska Wielkiego, wcześniej robiąc ostatni postój na przystanku autobusowym w jakiejś pipidówce. Na postoju oczywiście jemy, pijemy i plotkujemy bo na to ostatnie siły zawsze się znajdą ;)
Obie mamy już dość słodkiego. Wybawieniem okazuje się przede wszystkim sok pomidorowy. Chłodnawy smakuje wybornie :)
Jest i nawet dedykacja dla naszego BSowego Kota ;)
Do domu jeszcze tylko i zarazem aż 50 km. Dłuży nam się ta droga. Ale inspiracją jest dla nas Dino na końcu trasy więc jakoś tam dajemy radę ;)
Za Szamotułami mija nas jakiś chłopak na góralu. On - ciśnie jak jakiś szalony, my - jakoś tak się wleczemy. Ponieważ nie znoszę jak mnie wyprzedzają na grubych oponach podczas gdy ja jadę szosówką, ostatkiem sił włączam szósty bieg i łykam gościa :D Nie wiem skąd u mnie taki nagły pokład energii ale przez chwilę udaje mi się utrzymać tempo ponad 3 dyszki :D Szybko jednak opadam z sił i mówię Remikowi (jak się później przedstawił, i którego serdecznie pozdrawiam), że na liczniku mam już 291 km i mi się już nie chce. Chwalę też Agnieszkę, że przyjechała ze Szczecina na rowerze i że przejechała BBT :) Remik jest w lekkim szoku i bardzo dobrze. Niech wie, że dziewczyny też potrafią ;) Chwilę później Remik skręca w polną drogę a my emeryckim tempem docieramy w końcu do Dino, który od prawie 50 km był naszą inspiracją ;) Tam szybkie zakupy na wieczór (nowy lakier do paznokci ;)) i z wiatrem we włosach lecimy do domku. A w domku? Kąpiele, masaże, okłady borowinowe, wystawna kolacja no i oczywiście ploteczki do późnych godzin nocnych ;)
Oj, wytargał nas ten wiatr niemiłosiernie ale było super :) Towarzystwo rewelacyjne, pogoda (mimo wiatru) wspaniała, czego chcieć więcej? ;) Do pełni szczęścia zabrakło nam chyba tylko występu chippendalesów ;)
Serdecznie dziękuję Eranis za przesympatyczną wizytę w moim domu oraz wspólne kilometry :) Oczywiście zapraszam ponownie :)
[Avg z licznika 22,2 km/h]
Kategoria 300-350 km, Szosa, W towarzystwie
Dane wyjazdu:
305.29 km
0.00 km teren
13:09 h
23.22 km/h:
Maks. pr.:42.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:907 m
Kalorie: 4836 kcal
Rower:Delfinka
Czysty Łowicz z Marzenką :)
Sobota, 23 kwietnia 2016 · dodano: 25.04.2016 | Komentarze 20
Wybrałyśmy się z Marzenką do Łowicza. Plan był prosty - Kot przybywa do mnie w piątek wieczorem, o 1 w nocy robimy pobudkę i po 2 startujemy. A wszystko to przez Eranis, którą miałam mieć zaszczyt gościć w dniu następnym (tj. w niedzielę) od samego rana. Trzeba było więc wrócić o sensownej porze, żeby w pełni sił ugościć tak zacną personę :)Spać idziemy o 22. Nie mogę zasnąć a jak już w końcu zasypiam to śni mi się tradycyjnie w takich okolicznościach, że nie śpię. O 1 w nocy wyskakuję z łóżka półprzytomna i pierwsze co robię to kawa, która na szczęście szybko stawia mnie na nogi. Po szybkim śniadaniu, chwilę po 2 ruszamy. No prawie, bo wojujemy jeszcze kilka minut z GPSem Marzenki, który znowu odmawia współpracy. W końcu o 2:20 jesteśmy w drodze. Jest cholernie zimno bo tylko +1C, a do tego wieje lodowaty czołowy wiatr. Mimo tych warunków jazda jakoś mi się nie dłuży bo po ostatnim puree mam wielkie ciśnienie na trzysetkę. Poza tym w ostatnich dniach niewiele jeździłam (szczerze mówiąc to nie miałam ani siły ani ochoty dojeżdżać rowerem do pracy) więc jedzie mi się bardzo lekko ale i tempo mamy turystyczne, takie jakie lubię najbardziej. Umawiamy się też z Marzeną, że jak będzie chciała robić zdjęcia to jadę dalej a ona mnie potem goni. Ten pomysł bardzo mi odpowiada - nie lubię się zatrzymywać, tym bardziej jak jest zimno bo momentalnie się wychładzam i zaczyna mnie telepać. Ot, taka uroda. Z radością witam pierwsze promienie wschodzącego słońca bo to jest znak, że w końcu będzie cieplej.
Pierwszy postój urządzamy sobie na Orlenie w Pobiedziskach. W ruch idzie kawa, herbata, ciacho i suszarka do rąk u Wujka Cesia, dzięki której udaje mi się całkiem szybko odtajać ;)
Gdy ruszamy ze stacji jest już kilka stopni na plusie. Super, bo do tej pory moje stopy były jak dwa sople lodu. Jest wyraźnie cieplej i jedzie się od razu trochę szybciej, w związku z czym łykamy kolejnych rowerzystów ;)
Do Łowicza jechałyśmy razem w zeszłym roku. Wtedy leciałyśmy całą drogę krajówką. Tym razem Marzena opracowała fajną zygzakowatą trasę bocznymi drogami. Jest urokliwie ale jest też sporo dróg o kiepskiej nawierzchni przez co na dwusetnym kilometrze dopada mnie ból d....
Trzeba to przeczekać bo w końcu tak boli, że się już tego bólu nie czuje i można jechać normalnie. Taki myk ;)
Drugi postój zarządzamy w Sompolinku na 173 km. Tym razem okupujemy Lotos. Oczywiście fundujemy sobie kawę, herbatę i ciacho :) A przy okazji rozmawiamy z przesympatyczną obsługą.
Mimo, że wiatr kręci jedzie mi się bardzo fajnie. Jedyną niedogodnością jest agonalny stan napędu w mojej Delfince. Wszystko rzęzi i przeskakuje, mogę jechać tylko na jednym przełożeniu. W końcu na coś przydaje się blat. Do samego końca jadę z duszą na ramieniu, żeby tylko dojechać na dworzec i żeby mi się nic po drodze nie rozsypało. To, że napęd jest w fatalnym stanie wiedziałam już dawno i po majówce chciałam oddać rower do serwisu. Ostatnia wycieczka i deszcz kompletnie go dobiły o czym przekonałam się dzisiaj. Gdy piszę te słowa Delfinka jest już u Pana Doktora, który na jej widok aż załamał ręce ;) Jak sam stwierdził konieczna jest natychmiastowa reanimacja :)
Kolejny postój mamy w Kutnie (249 km) na przystanku autobusowym. Szybkie picie, jedzonko i znowu w drogę.
Z Kutna zawijasami lecimy na Łowicz a ostatnie kilometry po krajówce mijają bardzo szybko.
Pod tablicą robimy obowiązkową sesję zdjęciową :)
Poprzednim razem w Łowiczu byłyśmy po zmroku. Tym razem mam okazję zobaczyć rynek za dnia. Gdy robimy zdjęcia podchodzą do nas dwie starsze panie rowerzystki. Jedna ma awarię - schodzi jej powietrze z przedniego koła. Pompuję Pani koło, rozmawiamy o rowerach a w ramach odwdzięczenia się panie robią nam foteczki :)
Po sesyjce lecimy jeszcze na makaron ze szpinakiem w sosie śmietanowym i herbatę z cytryną. Czas mija tak szybko, że zjadamy tylko część, resztę bierzemy na wynos i ziuuu na pociąg. Droga powrotna mija bardzo szybko ale o szczegółach to tylko na uszko w kuluarach ;) W domu już tradycyjnie - siusiu, paciorek i, po 24h na nogach, w końcu spać :)
A w niedzielę od samego rana sprzątanie i gotowanie w oczekiwaniu na wizytę Eranis. Po Jej przybyciu serwujemy śniadanie, po śniadaniu kawa i ciacho i potem znowu kawa. Następnie umilamy sobie czas fundując manicure, pedicure, maseczki z ogórka, kąpiele błotne, okłady borowinowe, masaże i oczywiście ploteczki ;) Po obiedzie znowu kawa, ciacho i ploteczki a wieczorem prywatny występ czipendejsów :D Uffff......to był bardzo intensywny weekend ;)
Serdeczne podziękowania dla Marzenki za wspólną trasę i cały weekend oraz dla Eranis za przecudowną wizytę w moich skromnych włościach. Z niecierpliwością wyczekuję ponownego zlotu czarownic ;)
Dziękuję za uwagę :)
Zaliczone gminy (6): Ostrowite, Wierzbinek, Nowe Ostrowy, Oporów, Żychlin, Chąśno.
Kategoria 300-350 km, Nie ma lipy we wsi, Szosa, W towarzystwie
Dane wyjazdu:
302.12 km
0.00 km teren
11:49 h
25.57 km/h:
Maks. pr.:40.40 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1094 m
Kalorie: kcal
Rower:Delfinka
Wiosennie do Świnoujścia z Marzenką :)
Sobota, 2 kwietnia 2016 · dodano: 03.04.2016 | Komentarze 26
Długo nie mogłyśmy się z Marzenką zgrać i umówić na wspólną jazdę. Ostatni raz jechałyśmy bodajże w listopadzie i doczekać już się nie mogłam dzisiejszej soboty i naszego wyjazdu do Świnoujścia. Idziemy na łatwiznę tj. wybieramy trasę z wiatrem (w większości) bo na walkę z nim nie mamy ochoty. Ustalamy tempo i charakter jazdy i o 9:10 ruszamy (z małym poślizgiem) w trasę. Temperatura oscyluje wokół 5C i szybko rośnie co raduje nasze lica :)Od samego początku Marzenka nadaje mocne tempo trzymając 30-31 km/h. Mimo, że jedziemy początkowo z wiatrem jedzie mi się średnio bowiem zawsze potrzebuję przynajmniej godziny, żeby się rozkręcić (a i tak najlepiej mi się jeździ po pierwsze setce kiedy mięśnie mam już porządnie rozgrzane. Ot, taka uroda). Kierujemy się na Szamotułu i Obrzycko.
Wkrótce skręcamy na zachód wjeżdżając w serce Puszczy Noteckiej. Przed Krzyżem Wielkopolskim objadamy się ciachem ;)
Do samego Drezdenka (jakieś 40-50 km) walczymy z bocznym i przednio-bocznym wiatrem. Staram się jak mogę nie siedzieć Kotu na kole, jadę przez większość drogi nieco z boku lub w lekkim oddaleniu, po pierwsze, żeby nie wpaść w dziurę, po drugie, żeby poobserwować sobie drogę przede mną i po trzecie, żeby jednak jak najwięcej jechać na własny rachunek. I tak bardzo dużo mi daje wspólna jazda i nadawanie tempa przez silniejszego Kota bo solo w takim tempie w życiu bym nie pojechała.
W Drezdenku (101 km) robimy 20 minut przerwy w cukierni na kawę, ciacho i fotki ze słynną już i ulubioną przez Kotka kamieniczką.
Wylatujemy z Drezdenka i w końcu z wiatrem w plecy lecimy w kierunku Choszczna.
Gdzieś po drodze mamy nieplanowany postój. Jakieś bydle w czasie jazdy boleśnie żądli mnie w łydkę. Muszę się zatrzymać i sprawdzić czy wszystko ok bo ból jest okrutny. W tym czasie (o ile dobrze pamiętam) Marzenie siada mapa w GPSie. Kombinujemy na różne sposoby i dywagujemy co może być przyczyną i co zrobić ale mapa przestaje wyświetlać ulice i dupa blada. Jadąc przez miasto a potem również i poza w newralgicznych miejscach wykrzykuję gdzie skręcamy więc jedzie nam się całkiem sprawnie. W końcu osiągamy Stargard :)
Chwilę odpoczynku zarządzamy w pierwszej wiosce za miastem. Na liczniku 195 km i średnia 26,3 km/h !!!. Zaczynam już od dłuższego czasu czuć, że uda bolą ale ambitnie planuję zrobić wszystko co w mojej mocy, żeby nie zejść poniżej 25.
Bardzo dłuży mi się odcinek do Goleniowa i nawet power metal w słuchawkach mi nie pomaga.
W Goleniowie robimy dłuższy postój na stacji paliw. Kupujemy picie do bidonów, znowu jemy i takie tam sprawy. Nie chce nam się wychodzić ale czas zaczyna gonić a poza tym zaczyna się ściemniać. Chyba tutaj zostaje nam 70 km do Świnoujścia. Niby niewiele ale jak się ma ponad 2 mocne stówki w nogach to jednak trochę przytłacza. Ruszamy już po zmierzchu w kierunku Stepnicy. Ten odcinek również mi się dłuży, zaczynam się robić mocno senna. Sporadycznie jedziemy też jakimiś dziurawymi drogami więc tempo nieco spada. W sumie jest mi to na rękę, żeby nie rzec - na nogę. Zapada ciemna noc, jedziemy jakimiś nieoświetlonymi drogami przez co trasa niezmiernie mi się dłuży.
W końcu wylatujemy na S3 i chyba nawet nieco odżywam. Droga jest super, na praktycznie całej długości śmigamy poboczem. Co prawda na lekkich podjazdach czuję już zmęczenie i tylko widzę oddalające się tylne czerwone światełko Kota, ale jak tylko droga się wypłaszcza to cisnę całkiem przyzwoicie ;) Lubię ten odcinek drogi przed samym Wolinem i czerwone, futurystyczne światełka wiatraków, prawie, że jedyne w tych ciemnościach. Nie mam dobrych fotek z nocnej jazdy bo mam kiepski aparat ale u Kotka na pewno coś się więcej znajdzie.
W końcu wlatujemy to Świnoujścia - sesja z tablicą jest więc obowiązkowa :)
Chwila konsternacji na rozjeździe, rozkmina, na który prom jechać, telefon do Yoshków i kierujemy się na Warszów. Na przystań promową docieramy o 23:48, dokładnie 8 minut po odpłynięciu promu, kolejny z kolei odpływa dopiero o 00:20. Wbijamy do poczekalni, ubieramy się ciepło, robimy fotki i kombinujemy jeszcze z GPSem Marzenki nie mogąc doczekać się tego promu. Temperatura mocno spada i szybko zaczyna nas tak telepać z zimna, że na promie musimy się przytulać :D Musimy wyglądać nieco egzotycznie ale mamy to głęboko gdzieś bo jakoś ugrzać się trzeba ;) W końcu wysiadka, zakup witaminek (Pe i Ce) na Orlenie i pędzimy na złamanie karku do Yoshków [na liczniku 302 km ze średnią 25,8 km]. A tamże czekają już na nas zapiekanki, gorąca herbata, gorący prysznic i łóżko :)))) Zanim jednak zaśniemy spokojnie zrobi się prawie 5 nad ranem... :)
Serdeczne podziękowania dla Marzenki za wspólną trasę i fantastyczny weekend :) Z niecierpliwością czekam na powtórkę z rozrywki :)))) Było świetnie :)))) Dziękuję również za wspaniałą gościnę u Yoshków, wikt i opierunek, sympatyczne rozmowy do białego rana i kontynuację tychże od bladego świtu w dniu następnym :)))) Super było Was znowu zobaczyć i ponawiam swoje zaproszenie na tereny Wielkopolski :))) Czytelnikom z kolei dziękuję za uwagę :)
A teraz siusiu, paciorek i spać :D
Kategoria Nie ma lipy we wsi, 300-350 km, Bałtyk, Szosa, W towarzystwie
Dane wyjazdu:
309.61 km
0.00 km teren
12:58 h
23.88 km/h:
Maks. pr.:46.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Delfinka
Szosowa niedziela :)
Niedziela, 7 września 2014 · dodano: 08.09.2014 | Komentarze 23
Pogoda dopisuje to i wrzesień trzeba było zacząć stosownie ku temu :)Oficjalne podziękowania składam Kotu za jej dopingujące smsy na trasie :)
Kategoria 300-350 km, Nie ma lipy we wsi, Szosa
Dane wyjazdu:
314.05 km
0.00 km teren
14:27 h
21.73 km/h:
Maks. pr.:44.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Delfinka
Tour de Bałtyk.
Piątek, 11 lipca 2014 · dodano: 15.07.2014 | Komentarze 16
Całość pod wiatr, istny koszmar. Tyle kryzysów co miałam po drodze to nie zliczę. Trzeba było jechać pociągiem tamże i wracać rowerem ;) Kategoria Nie ma lipy we wsi, Szosa, 300-350 km, Bałtyk