Info
Ten blog rowerowy prowadzi starszapani z niewielkiej wsi pod Poznaniem. Z Bajkstatem wykręciłam do tej pory bagatela 59092.11 kilometrów. W terenie bujam się mało i tyle w temacie. Jeżdżę z oszałamiającą prędkością średnią 18.58 km/h i się wcale nie chwalę bo i nie ma czym.Więcej o mnie.
Wykręcone przed BS:
2011: 5009,92 km,
2010: 4070,83 km
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum dokonań Starszej Pani
- 2018, Kwiecień1 - 1
- 2017, Sierpień11 - 1
- 2017, Lipiec7 - 0
- 2017, Czerwiec9 - 4
- 2017, Maj17 - 4
- 2017, Kwiecień16 - 0
- 2017, Marzec16 - 2
- 2017, Luty14 - 1
- 2017, Styczeń9 - 0
- 2016, Grudzień16 - 15
- 2016, Listopad14 - 15
- 2016, Październik8 - 2
- 2016, Wrzesień5 - 11
- 2016, Sierpień12 - 84
- 2016, Lipiec14 - 122
- 2016, Czerwiec11 - 77
- 2016, Maj18 - 121
- 2016, Kwiecień13 - 176
- 2016, Marzec22 - 139
- 2016, Luty18 - 53
- 2016, Styczeń16 - 87
- 2015, Grudzień15 - 68
- 2015, Listopad13 - 66
- 2015, Październik16 - 41
- 2015, Wrzesień16 - 118
- 2015, Sierpień22 - 296
- 2015, Lipiec21 - 86
- 2015, Czerwiec15 - 72
- 2015, Maj19 - 20
- 2015, Kwiecień13 - 43
- 2015, Marzec14 - 78
- 2015, Luty8 - 73
- 2015, Styczeń13 - 188
- 2014, Grudzień5 - 31
- 2014, Listopad10 - 31
- 2014, Październik16 - 88
- 2014, Wrzesień13 - 46
- 2014, Sierpień16 - 18
- 2014, Lipiec22 - 100
- 2014, Czerwiec20 - 143
- 2014, Maj21 - 177
- 2014, Kwiecień12 - 92
- 2014, Marzec15 - 80
- 2014, Luty22 - 115
- 2014, Styczeń19 - 182
- 2013, Grudzień6 - 2
- 2013, Listopad11 - 9
- 2013, Październik13 - 5
- 2013, Wrzesień8 - 0
- 2013, Sierpień23 - 14
- 2013, Lipiec18 - 3
- 2013, Czerwiec16 - 0
- 2013, Maj18 - 13
- 2013, Kwiecień21 - 22
- 2013, Marzec18 - 28
- 2013, Luty17 - 22
- 2013, Styczeń21 - 10
- 2012, Grudzień14 - 9
- 2012, Listopad16 - 0
- 2012, Październik22 - 1
- 2012, Wrzesień17 - 6
- 2012, Sierpień28 - 40
- 2012, Maj13 - 0
- 2012, Kwiecień24 - 0
- 2012, Marzec21 - 0
- 2012, Luty9 - 9
- 2012, Styczeń21 - 0
Wpisy archiwalne w miesiącu
Czerwiec, 2016
Dystans całkowity: | 1341.92 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 61:45 |
Średnia prędkość: | 21.73 km/h |
Maksymalna prędkość: | 66.00 km/h |
Suma podjazdów: | 7809 m |
Maks. tętno maksymalne: | 176 (93 %) |
Maks. tętno średnie: | 135 (71 %) |
Suma kalorii: | 7872 kcal |
Liczba aktywności: | 11 |
Średnio na aktywność: | 121.99 km i 5h 36m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
53.30 km
0.00 km teren
02:20 h
22.84 km/h:
Maks. pr.:41.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:200 m
Kalorie: kcal
Rower:Delfinka
Praca.
Środa, 29 czerwca 2016 · dodano: 29.06.2016 | Komentarze 2
Kategoria Praca
Dane wyjazdu:
54.00 km
0.00 km teren
02:15 h
24.00 km/h:
Maks. pr.:41.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:200 m
Kalorie: kcal
Rower:Delfinka
Praca.
Poniedziałek, 27 czerwca 2016 · dodano: 27.06.2016 | Komentarze 2
Kategoria Praca
Dane wyjazdu:
107.00 km
0.00 km teren
05:00 h
21.40 km/h:
Maks. pr.:45.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:400 m
Kalorie: kcal
Rower:Delfinka
Wkoło komina.
Sobota, 25 czerwca 2016 · dodano: 27.06.2016 | Komentarze 5
Kategoria 100-150 km, Szosa
Dane wyjazdu:
54.52 km
0.00 km teren
02:41 h
20.32 km/h:
Maks. pr.:37.76 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:200 m
Kalorie: kcal
Rower:Czesia
Praca.
Piątek, 24 czerwca 2016 · dodano: 24.06.2016 | Komentarze 8
:) Kategoria Praca
Dane wyjazdu:
54.00 km
0.00 km teren
02:42 h
20.00 km/h:
Maks. pr.:39.63 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:200 m
Kalorie: kcal
Rower:Czesia
Praca.
Czwartek, 23 czerwca 2016 · dodano: 23.06.2016 | Komentarze 2
Kategoria Praca
Dane wyjazdu:
150.00 km
0.00 km teren
06:48 h
22.06 km/h:
Maks. pr.:45.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:542 m
Kalorie: kcal
Rower:Delfinka
Wkoło komina.
Sobota, 18 czerwca 2016 · dodano: 21.06.2016 | Komentarze 11
Kategoria 100-150 km, Szosa
Dane wyjazdu:
54.10 km
0.00 km teren
02:25 h
22.39 km/h:
Maks. pr.:39.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:210 m
Kalorie: kcal
Rower:Delfinka
Praca.
Czwartek, 16 czerwca 2016 · dodano: 16.06.2016 | Komentarze 5
No! Chyba się w końcu zregenerowałam bo ochota do jazdy powróciła :) Elegancko :) Kategoria Praca
Dane wyjazdu:
210.00 km
0.00 km teren
09:43 h
21.61 km/h:
Maks. pr.:45.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:636 m
Kalorie: kcal
Rower:Delfinka
Niedzielne kółeczko.
Niedziela, 12 czerwca 2016 · dodano: 13.06.2016 | Komentarze 17
Powinnam ten wpis dać do kategorii "Lipa we wsi". Jechało mi się fatalnie i tyle. Nawet nie chce mi się opisywać. Trasa ładna bo poprowadzona przez najfajniejsze rejony Puszczy Noteckiej ale ogólne samopoczucie do bani nie pozwoliło mi cieszyć się z jazdy. Tyle dobrego, że niedzielki do góry brzuchem nie przeleżałam ;)Dwie fotki:
Kategoria 200-250 km, Szosa
Dane wyjazdu:
17.20 km
0.00 km teren
01:06 h
15.64 km/h:
Maks. pr.:53.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:143 m
Kalorie: kcal
Rower:Delfinka
Powrót z Maratonu Podróżnika.
Poniedziałek, 6 czerwca 2016 · dodano: 11.06.2016 | Komentarze 3
Z przygodami, chociaż tak źle nie było ;)Zaliczone gminy (2): Kielce, Koniecpol.
Kategoria 0-50 km, Maraton Podróżnika, Szosa
Dane wyjazdu:
534.00 km
0.00 km teren
24:24 h
21.89 km/h:
Maks. pr.:66.00 km/h
Temperatura:
HR max:176 ( 93%)
HR avg:135 ( 71%)
Podjazdy:4878 m
Kalorie: 7872 kcal
Rower:Delfinka
Maraton Podróżnika 2016.
Niedziela, 5 czerwca 2016 · dodano: 08.06.2016 | Komentarze 20
Na początek uprzedzę, że będzie sporo treści więc kubek kawy może okazać się niezbędny ;)O Maratonie Podróżnika wiedziałam już od dawien dawna ale nigdy nie sądziłam, że będzie mi kiedyś dane uczestniczyć w tej imprezie. Jesienią zeszłego roku postanowiłam jednak zapisać się na Pierścień Tysiąca Jezior i zrobić wszystko, żeby przygotować się do tego maratonu. Maraton Podróżnika miałam potraktować treningowo (i oczywiście towarzysko) zapisując się jednak na dystans 300 km. Kilka dni przed zapisami, pod wpływem namów ze strony Wąskiego, zmieniłam jednak zdanie co do dystansu postanawiając zmierzyć się z pięćsetką chociaż nie do końca byłam przekonana o słuszności swojej decyzji. Miejsca rozeszły się jak ciepłe bułeczki a ja wylądowałam na liście rezerwowej. Nie miałam żalu, chyba nawet poczułam ulgę, że nie będę musiała walczyć ze swoimi słabościami. Nie wierzyłam też, że Kapituła przyzna mi Dziką Kartę. A jednak ją otrzymałam :)
Widząc dystans 534 km i ponad 4400 m przewyższenia czułam wielki respekt przed tą trasą. Było to dla mnie wielkie wyzwanie z kilku względów. Jeżdżę głównie po płaskim i to czego się obawiałam najbardziej to właśnie owych przewyższeń, tego, że zwyczajnie nogi odmówią mi posłuszeństwa i nie dam rady ukończyć trasy. Liczyłam jednak po cichu na to, żeby po prostu zmieścić się w limicie 36h. Zupełnie nie wiedziałam czego się po sobie spodziewać. Nie to, żebym się krygowała ale nigdy w życiu nie brałam udziału w maratonie. Nigdy wcześniej nie zrobiłam trasy 500 km. Nigdy wcześniej nie przejechałam tak ciężkiej trasy za jednym zamachem. Bałam się również, że nie dam rady utrzymać się w grupce bo jeżdżę wolno. Dlatego też od długiego już czasu nastawiałam się psychicznie na jazdę solo. Sam dystans i samotna jazda mnie nie przerażały bo byłam na to gotowa.
Im bliżej maratonu tym bardziej zapominałam o Pierścieniu. To właśnie Maraton Podróżnika stał się pierwszym moim celem i wielkim testem. Miałam nadzieję, że mimo, iż nie miałam pewności czy przejadę, atmosfera maratonu zrobi swoje i uda mi się dojechać na metę. Wtedy też nie myślałam o kwalifikacjach do BBT. Stwierdziłam, że jak mi się nie uda to trudno, najwidoczniej za wcześnie się na to porywam. Jak mi się powiedzie – będę się cieszyć jak nagi w pokrzywach ;)
Wyruszam w piątek rano. Pakuję się do pociągu bez przedziału rowerowego przesiadając się w Poznaniu na pociąg relacji Poznań-Jarocin. W Kórniku melduję się punktualnie o 12:09. Mija pół godziny i na stacji pojawia się reszta reprezentacji Wielkopolski (Elizium, Rapsik, CRL i Kot). W tym wesołym składzie podróż mija niezwykle szybko. Jakoś przed 20 meldujemy się bazie maratonu (Pole Namiotowe Lubrzanka, Mąchocice Kapitulne). W bazie jest już sporo osób. Witam się ze wszystkimi, trochę rozmawiamy, rozpakowuję rower i klamoty i rozgaszczam się w domku. Spać idę późno, grubo po 23 bo w pokoju panuje niezły rozgardiasz. Śpię razem z Anią i Zuzką ale przygarniamy też pod dach Jelonę i Andżelikę. Na koniec jeszcze ładuje się Gavek, który szykuje swoje klamoty.
Nockę mam z głowy. Kiepsko śpię, co chwilę się budzę, w końcu o 5 rano wstaję razem z Andżeliką, która nawet szykuje dla mnie kawkę (dziękuję !!!!). Po kolei wstają inne laski, zaczynamy się szykować, jeść śniadanie. Mimo wczesnej pobudki spóźniam się na odprawę techniczną. Odbieram numerek startowy i robię zdjęcia poszczególnym grupom. Czuję, że zaczyna mi się udzielać atmosfera maratonu. „Będzie dobrze” – myślę sobie.
Startuję o 8:20 w 5. grupce z numerem 564. Jedzie ze mną przede wszystkim Tolaf (którego znam już od jakiegoś roku ale tylko wirtualnie. W końcu mamy okazję poznać się osobiście) oraz Zuzka. Reszty osób nie znam. Od razu za startem jest fajny zjazd więc wszyscy jedziemy razem. Ale szybko po starcie na pierwszym podjeździe grupka się rwie i zostaję sama na placu boju. Myślę sobie "no trudno, i tak prędzej czy później by to nastąpiło", tym bardziej, że zawsze na początku potrzebuję minimum godziny, żeby się rozgrzać. Nie jestem w stanie utrzymać tempa grupy więc jadę sobie swoim tempem nastawiając się na pokonanie całej trasy solo. Na którymś z kolei podjeździe na horyzoncie pojawiają się znajome sylwetki uczestników maratonu. Wtedy to postanawiam trochę przycisnąć i ich dogonić. Udaje się to po dłuższej chwili, jadę szybciej ale równo, doganiam grupkę i już resztę trasy pokonuję w większym lub mniejszym towarzystwie. I szczerze mówiąc w tym samym momencie czuję wielką ulgę.
Dużo było tasowania na trasie, nie sposób spamiętać wszystkich faktów ale większość trasy pokonuję z Zuzanną i Olafem (a na końcówce również sporo z PabloXT). Myślę, że nie będę odosobniona w stwierdzeniu, że stanowiliśmy niezły team, a wręcz The Best Cycling Team In The World.
PK1 – Szczucin – Rynek (12:02)
Początek trasy do punktu PK1 minął niezmiernie szybko. Po drodze dogonił nas Siudek, my dogoniliśmy Jelonę i Czerkawa startujących w czwartej grupce i inne osoby. Na rynek w Szczucinie wpadamy z oszałamiającą prędkością i wielkim peletonem, w którego składzie jest m.in. Mariobiker, Radosny Rado Slav, Ania i kolega z Lublina, Bartek, Kuba zwany Jankiem z Gostynia. Średnia prędkość to coś w okolicy 28 km/h. Jak dla mnie zdecydowanie za mocno, zaczynam się tego obawiać, chciałabym zwolnić ale z drugiej strony wiem, że wtedy stracę grupę. Na Rynku wysyłamy smsa na stronę mrdp.pl,. robimy kilka zdjęć, uzupełniamy płyny i kalorie i ruszamy w kilka osób. Spora część osób w tym Jelonki zostają (później nas jeszcze przegonią).
PK2 200 km Wielka Góra koło Żurowej (Pasmo Brzanki) (16:59)
Z drugiej setki niewiele pamiętam. Za dużo było tasowania, żeby wszystko spamiętać. Różne osoby wychodzą na zmiany, czasem siedzę na kole, czasem i ja daję zmianę cisnąc jak niepoważna (pod tym kątem jestem również zadowolona ponieważ nie jechałam maratonu jak ten pasożyt ale w dużej części całości trasy jechałam na przodzie – generalnie bywało z tym różnie, nie jestem w stanie ocenić tego w %).
Pamiętam jednak dwa wydarzenia. Do Pilzna (148 km) docieramy w grupce 7 osobowej (Olaf, Zuza, Kuba, Transatlantyk, Jurek, chyba Hansglopke i ja). Wcześniej jednak Zuza najeżdża na kamień i wylatuje z roweru jak z procy. Pomagamy jej się ogarnąć, sprawdzamy obrażenia. Niestety przednie koło zcentrowane, luzujemy więc hamulec i mamy nadzieję, że da radę jakoś dalej jechać. Wielkie brawa dla Zuzy, która większość trasy przejedzie na ósemce i tylko z jednym działającym hamulcem. Po drodze nasza grupka się rozrasta i znowu jedziemy peletonem. Prujemy ostro pod 3 dychy, siedzę na kole Bartka, który na 165 km gdy mijamy sklep, pod którym siedzi m.in. ekipa z Ełku z kilkoma osobami, postanawia gwałtownie skręcić. Nie mam szans na wyhamowanie, wjeżdżam w koło kolegi i wylatuję z roweru jak z procy. Zdzieram boleśnie lewy łokieć i uderzam głową w asfalt. Leżę minutę lub dwie, na szczęście nic mnie nie boli, nic nie połamałam, wiem, że jest dobrze. Martwię się tylko o rower. Dodatkowo w owijce pojawiają się dziury, lewa klamkomanetka jest pęknięta i przekrzywiona (jak się później okaże zmiana biegów będzie utrudniona i część podjazdów, głównie w nocy, będę robić z blatu), mostek, GPS, uchwyt i siodło obdarte….. Gdy o tym myślę nadal na język cisną mi się niecenzuralne treści…..Obmywam rany wojenne, wykorzystujemy postój na uzupełnienie płynów i kalorii i jedziemy w długą. Zbieramy się tylko w kilka osób (nie pamiętam składu) i jedziemy już zdecydowanie spokojniej. Tutaj też zaczynają się pagórki. Część podjazdów robię zygzakiem oszczędzając nogi. Na punkt wjeżdżam częściowo w siodle, częściowo, wraz z innymi uprawiając bike-walking. Na punkcie robimy fotkę, wysyłamy smsa i jedziemy dalej.
PK3 267 km Zamek Kamieniec (Odrzykoń) (20:43)
Do następnego punktu (żywnościowego) znowu się tasujemy. Gdzieś robimy postój, mija nas Elizium z ekipą, potem my mijamy jego, odskakuje nam Zuza łapiąc się do innej grupki a potem do nas dołączając itd. Większość trasy pokonujemy jednak w trójkę z Olafem i Zuzką chociaż pojawia się też wesoły Euzeby. Pogoda nadal jest wspaniała, coś tam wieje ale nie będę się wypowiadać w tej kwestii bo mi zawsze wieje w twarz nawet jak wieje w plecy ;) 30 km przed punktem Olafowi pęka linka od tylnej przerzutki. Widać, że jest zniesmaczony ale mówię mu, żeby się nie martwił bo mam dwie zapasowe ze sobą i że może od razu wymienić. Niestety Olaf nie umie, widać, że jest lekko zrezygnowany. Od razu mu mówię, że nie ma co się załamywać, że jedziemy do punktu, że tam na pewno znajdzie się ktoś kto sobie z tym poradzi, że to już niedaleko i nie ma problemu jeśli na podjazdach zwolnimy. Tyle ile się da Olaf podjeżdża na rowerze, gdy brakuje przełożeń prowadzi rower. Nie przeszkadza mi to absolutnie, jak jestem na górze podjazdu mogę zwyczajnie odsapnąć minutkę lub dwie. W końcu też jedziemy grupką i nie wyobrażam sobie zostawić kolegi z awarią. 10 km przed punktem dogania nas Kuba z Gostynia. Okazuje się, że umie wymienić linkę, ufff, umawiamy się więc, że zrobimy to na punkcie. Przed punktem zaliczam drugi raz spacerek, podjazd (około 20%) jest dla mnie zbyt mocny, żeby się z nim zmagać i zarżnąć nogi. Gdy się wypłaszcza od razu wsiadamy na rowery i prujemy na punkt. Jest tam cała masa ludzi, pełno jedzenia i picia a nawet ognisko !!! Tutaj postój zajmuje nam nieco ponad godzinę, od razu jak przyjeżdżamy ubieram grube skarpety, długie spodnie, deszczówkę, szykuję też sobie rękawiczki z długimi palcami i opaskę na uszy. Wszystko po to, żeby się przygotować do nocnej jazdy. Zasiadam przy ognisku z talerzem makaronu, rozmawiamy z Olafem, Zuzką, Transatlantykiem i innymi osobami. Dzielimy się wrażeniami z jazdy i z punktu. Punkt jest wspaniały. Jedzenie pyszne i w dużych ilościach. Aż nie chce się z niego ruszać. No ale trzeba. Piję jeszcze pepsi, uzupełniam bidony, zabieram 2 banany (albo 1), Princessę i sezamki. Z punktu ruszamy w ciemną noc.
PK4 304 km Izdebki, po zjeździe z serpentyn (00:07)
Nocna jazda wcale mnie nie przerażała. Najeździłam się już sporo w ciemnościach a poza tym w towarzystwie zawsze raźniej. Sporo było na tym odcinku podjazdów i zjazdów po wąskich asfaltach. Jako, że zjazdy uwielbiam, mimo nocy, szaleję :) A potem na dole czekam na Zuzkę i Olafa. Podjazdy wchodzą różnie, raz lepiej, raz gorzej, większość jednak robię w siodle czasami zygzakiem. O ile pamiętam pojawia się też jakaś góra, na której znowu mamy okazję rozprostować kości i się przespacerować. Jest to bardzo dobre rozwiązanie bo w tym momencie można odpocząć. Kryzysów związanych z sennością nie mam żadnych, chyba trzyma mnie jeszcze RedBull wypity gdzieś przed PK3 oraz wysoki poziom adrenaliny. Jest bardzo dobrze aż sama nie mogę się nadziwić. Bardzo patetycznie robi się na ostatnim podjeździe przed PK4. Mijamy kolejnych kolarzy, potem nas mijają, łyka nas nawet Pająk na swojej poziomce. Niesamowity to był widok kilkunastu rowerzystów, ich lampek i migających odblasków. Zjazd na PK4 po serpentynach wywołał we mnie podobne uczucia. Na punkcie jest m.in. ekipa z Kórnika i kilka innych osób, kolejne też dojeżdżają. Wysyłamy smsy i w drogę bo szkoda czasu na postój.
PK5 361 km Sędziszów Małopolski (3:41)
Tego odcinka kompletnie sobie nie przypominam. Całość jedziemy chyba tylko we trójkę. Jedzie mi się nadal rewelacyjnie. Gdzieś po drodze robimy sikustop a przy okazji wymieniam akumulatorki w GPSie. Trasa nadal jest fantastyczna, zastawiam się jak by to było jechać tutaj za dnia. Pagórków multum ale mi osobiście taka jazda interwałowa bardzo służy. Zdecydowanie wolę krótsze podjazdy, które mniej mnie nużą i denerwują, po których szybko następuje zjazd gdzie tyłek i nogi mogą odpocząć. Poza tym na krótszym zjeździe nie zdążam się wychłodzić a i nadgarstki nie bolą od ściskania kierownicy w dolnym chwycie. Tak, zdecydowanie mi to pasuje. To na tym odcinku orientuję się też, że zgubiłam licznik. A niech to, kolejne straty, ale z drugiej strony i tak nie lubiłam tego dziada ;)
Po drodze robimy postój na Orlenie gdzie spotykamy znowu Kórnickich Koksów i Transatlantyka z Jurkiem? Jeśli tak to funduję sobie przede wszystkim RedBulla w myśl zasady, że lepiej zapobiegać niż leczyć. Dzięki temu kompletnie nie odczuwam senności. Z Sędziszowa ruszamy większą grupką z Transatlantykiem (i Jurkiem) na czele, który przez ramię rzuca nam jeszcze hasło, żebyśmy pilnowali trasy na GPSach. No i pilnowaliśmy, tylko, że chłopcy szybko zaczęli nam odskakiwać w ciemną noc ;)
Następny etap to Kolbuszowa (385 km), gdzie pragnęliśmy wszyscy napić się kawy w McDonaldzie, który wg informacji podanych na forum miał być czynny 24h. Niestety okazuje się, że otwierają go dopiero od 8 rano a my pod drzwiami jesteśmy o 7, bardzo rozczarowani tym faktem. Nie ma co czekać, trzeba jechać.
PK6 443 km Sandomierz, Rynek (8:16)
Po kilkunastu kilometrach zauważamy stację BP. Będzie kawa!!! Na stacji przyłapujemy na odpoczynku Transatlantyka z Jurkiem i ekipę z Kórnika (chyba też Ełk). No nie może być. Czyżbyśmy aż tak zasuwali? Kupuję kawę i dużą muffinkę. Wystarczy. Słodkie i tak już ledwo w siebie wciskam. Kawa smakuje wybornie i poza makaronem na PK3 stanowi jedyną ciepłą rzecz, którą pochłonęłam na tym maratonie. Trochę czasu tutaj spędziliśmy ale też bez przesady. Zwijamy się i pędzimy na Sandomierz w poszerzonym o PabloXT składzie. Trasa się wypłaszczyła ale za to zaczęło nam wiać w twarz. Mimo to przez dłuższą część trasy jechało mi się dobrze. Jedynie mniej więcej 15 km przed Sandomierzem zaczęło mi się dłużyć, tym bardziej, że na licznikach zaczęły pojawiać się cyferki świadczące, że już powinniśmy być na punkcie. W końcu Sandomierz na horyzoncie. Piękne miasto, niezwykle mi się podobało ale po drodze już nie robię zdjęć. Skupiam się już tylko na jeździe. Kilka fotek robię jedynie na punkcie, który znajduje się na pięknym rynku, na który wjeżdżam w siodle (podjazd jest brukowy ale w pompie to mam). Na Rynku odpoczywa Transatlantyk i Jurek :) Rozmawiamy, jemy, pijemy, robimy kilka zdjęć. Zanim się zwiniemy ruszy też Ełk.
475 km Opatów
Następny krótki postój postanawiamy zrobić w Opatowie. Zaczynają się znowu pagóry. To był chyba najcięższy dla mnie etap maratonu. RedBull przestał działać, jechaliśmy bardzo wolno, brakowało mi już energii chociaż nie zasypiałam. Do tego ten okropny ból całego ciała (poza nogami), a przede wszystkim „du i ci”. Ledwo mogę usiedzieć w siodle. W Opatowie robimy 10 minutowy postój na stacji benzynowej. Zaczynają padać niecenzuralne słowa. Zuzka zaczyna się na mnie drzeć, że przez 2 godziny ujechaliśmy tylko 30 km i że mam zebrać dupę w troki i napierd….żeby zrobić tę pierd.....kwalifikację do BBT (oczywiście bez obrazy). Przestaje mi zależeć, uważam bowiem, że i tak dałam z siebie wszystko, że czas jest i tak bardzo dobry i że i tak ukończę ten maratron. Po 5 minutach ożywionej dyskusji dochodzę jednak do wniosku, że nie mogę zmarnować tej szansy, że jak ją zmarnuję to doskonale wiem, że będę na siebie wściekła, że odpuściłam. Ogarniam się, walę Redbulla i Princessę, wskakujemy na rowery i dajemy czadu w kierunku Nowej Słupi.
502 km Nowa Słupia
Odżywam. Przestaje mnie boleć cokolwiek. Czuję się jak nowo narodzona. Zero senności, tyłek jakby nie przejechał nawet kilometra, nogi świeże jakby tydzień odpoczywały. Normalnie szok !!!. Początkowo jedziemy w czwórkę z Olafem, PabloXT i Zuzką. Ale szybko grupka nam się rozjeżdża. Czasami na siebie czekamy, czasami nie. Postanawiamy z Zuzką pędzić na złamanie karku, do mety coraz bliżej. Gdzieś na horyzoncie majaczy nam sylwetka Transatlantyka, który podkręcał tempo jak tylko widział, że go gonimy ;) Wpadamy do Nowej Słupi we dwie. 5 minut postoju na shota z kofeiny, picie i jedzenie i w drogę. Już w drodze wciągam w siebie całego żela energetycznego i dzida na metę.
Meta 534 km Meta (13:33)
Pagórki dają w kość ale czujemy już metę. Gdzieś po drodze doganiamy PabloXT, chwilę jedziemy razem i potem nam odskakuje. Kilka-kilkanaście km przed metą mijamy dodoelka z Gosią, którzy kończą rozprawiać się z laczkiem. Przeganiamy też Olafa, który wypruł jak szalony do przodu a potem nieco osłabł. Ostatnie kilometry i ostatnie metry. Na koniec jeszcze kilkusemetrowy podjazd. Zuza schodzi z roweru, ja cisnę w siodle. Na podjeździe Wąski i Olo krzyczą „dawaj, dawaj, dawaj”. To daję :) W końcu po 29h i 13 minutach upragniona meta !!! Cieszę się jak dziecko. Schodzę z roweru, nogi trzęsą się jak galareta, Średni podaje mi listę do podpisu, ledwo mogę utrzymać długopis w ręce. Jeszcze sms o 13:33, odwracam się i widzę jak wjeżdża Zuzka, potem Paweł, Olaf i Ełk. Jezusy !!! Udało się !!! Nie mogę w to uwierzyć. Ledwo ogarniam co się dzieje na mecie. Dekoruje mnie sam Mr. Wąski, lecą gratulacje….Nie jestem w stanie opisać uczuć, które wtedy mnie ogarnęły, to po prostu trzeba przeżyć.
The best cycling team in the world :)
Godzinę później ładuję się pod (niestety zimny prysznic). Adrenalina nadal utrzymuje się na wysokim poziomie. Idę na metę, coś tam zajadam, popijam piwko, żegnam się z Zuzą, Andżelą, Gavkem i powoli czuję, że zaczynam odpływać. Wyciągam się na kołdrze na trawce z myślą, że fajnie tak będzie pospać pod chmurką. Ale sen nie przychodzi, za to pojawiają się kolejni maratończycy. Gadamy, opowiadamy sobie wrażenia z trasy a czas leci. Sporo osób zaczyna się rozjeżdżać, ja zostaję do poniedziałku bo w nocy z Kórnika nie dałabym rady dostać się do domu. Zostajemy w kilka osób, rozmowy trwają do późna. Kładę się po 22 ale nie mogę spać (nadal, gdy piszę te słowa, mam problemy ze snem chociaż czuję się już świetnie). Boli mnie prawie wszystko, mięśnie ud i łydek, plecy i kręgosłup. Na szczęście nie bolą mnie ani kolana, ani stawy skokowe, ani nadgarstki. Czuję tylko mocne mrowienie w końcówce prawego paluszka (przechodzi 2 dni później). Nockę mam koszmarną. Każdy obrót na drugi boczek powoduje wielki ból całego ciała przez co momentalnie się budzę. Rano jestem nieco nieprzytomna i pierwsza myśl jaka przychodzi mi do głowy to „Jak ja dam radę pojechać aż 15 km na pociąg do Kielc”…..
Kilka refleksji:
Przede wszystkim ogromne podziękowania (i brawa) dla Tolafa i Zuzki za wspólną jazdę. To dzięki Waszym niecenzuralnym słowom w Nowym Opatowie zebrałam tyłek w troki i postanowiłam zawalczyć o kwalifikacje do BBT. No i udało się z zapasem 47 minut. To też dzięki Wam moją pierwszą myślą na mecie było "O ja pierd....co ja narobiłam?" ;)
Z samej swojej jazdy jestem bardzo zadowolona. Czy pojechałabym lepiej? Nie mam pojęcia. Czasami ja ciągnęłam grupkę a potem czekałam, a czasami czekano na mnie. Bywało różnie ale suma sumarum poszło nam, tak mi się wydaje, bardzo dobrze. Myślę, że godnie reprezentowałam Wielkopolskę i że zmyłam z siebie piętno wielkopolskiego puree. Czy stać mnie na więcej? Okaże się niebawem na P1000J.
A teraz podziękowania kieruję do (kolejność przypadkowa):
Szanownej Kapituły - za czas i wysiłek poświęcony organizacji maratonu oraz za Dziką Kartę, dzięki której miałam ten zaszczyt i wielką przyjemność w nim uczestniczyć :)
Tomka - za przygotowanie bardzo fajnej i wymagającej trasy. Widoki były wspaniałe, zjazdy cudowne, nawierzchnia w większości rewelacyjna. Poszalałam sobie :)
Obsługi PK3 - za całokształt. Makaron był przepyszny. Oczy chciały więcej ale żołądek już nie bardzo. Aż żałuję, że nie byłam w stanie posmakować słynnego już ciasta. Ognisko z kolei było rewelacyjnym pomysłem, dzięki czemu Wieczna Zmarzlina nie zdążyła się wychłodzić ;)
Obsługi biura zawodów - za całokształt :)
Średniego - za zimnego Radlerka na mecie - smakował wybornie :)
Kota - to wszystko przez nią. Przez nią kupiłam kolarzówkę, z nią zrobiłam pierwsze 200 km, z nią zrobiłam całą masę fajnych dłuższych tras. Prawdopodobnie gdyby nie Kot nie byłoby mnie na maratonie...
Wąskiego - za to, że mnie ta zaraza namówiła na zapisanie się na pięćsetkę, chociaż pierwotnie myślałam o 300 ;)
Tolafa, Zuzanki, PabloXT - za wspólne kilometry i zagrzewanie do walki w Nowym Opatowie (jw.)
Elizium i ekipie dojazdowej w składzie: Kot, CRL, Rapsik - za podwózkę do bazy i śmieszne teksty w trasie :)
Wszystkich, z którymi miałam przyjemność jechać a było ich całkiem sporo, aż trudno spamiętać a byli to na pewno: Ania, Rado, MarioBiker, Siudek, Kuba (zwany przeze mnie Jankiem z Gostynia), Euzeby, Bartek, Jelona, Czerkaw, Aqu, Hansglopke i kupa innych ludzi, których w tym momencie nie jestem w stanie sobie przypomnieć (za co przepraszam).
Nie byłabym sobą gdybym się czegoś nie uczepiła ;) A więc minusy:
-wielki minus za brak gorącej wody pod prysznicem na mecie. Zimny prysznic był dla mnie przeżyciem traumatycznym skutkiem czego szybko musiałam przyodziać zimową puchówkę i owinąć się kołdrą.
-duży minus dla Wąskiego, który po dekoracji mnie nie wyściskał. Strzelam focha ;)
-miniminus dla Transatlantyka za brak gitary (oczywiście żartuję) ;)
Tytuł Najpiękniejszej Szosy Maratonu należy się wg mnie Ani - piękny, najmodniejszy miętowy kolor idealnie współgrał z owijką w jedynie słusznym, różowym kolorze :)
Tytuł Najfajniejszej Łydy Maratonu leci do Mariobikera (żałuję, że nie dane mi było przyjrzeć się dokładniej wszystkim). Aż miło się kręciło siedząc na Twym kole :)
Reasumując, jestem ciągle pod wielkim wrażeniem całokształtu imprezy. Jednym słowem, jaram się ciągle jak Miś Puchatek baryłką miodku. To był mój pierwszy maraton w życiu, pierwsza pięćsetka, pierwsza trasa z tyloma przewyższeniami łyknięta jednorazowo, rekord dobowej jazdy – ponad 500 km !!! I w dodatku udało mi się zrobić kwalifikacje do BBT (czas brutto 29:13) !!! Jak tu więc nie być z siebie zadowolonym? ;) W klasyfikacji ogólnej zajęłam 46 miejsce na 68 osób startujących (3 wycofały się z trasy). Może w opinii niektórych wynik nie jest rewelacyjny ale dałam z siebie wszystko i osobiście jestem bardzo z niego zadowolona i to my wystarczy :)
W tym miejscu chciałabym pogratulować wszystkim uczestnikom każdego pokonanego kilometra oraz wyrazić nadzieję, że dane mi będzie uczestniczyć w tej wspaniałej imprezie w przyszłym roku i latach kolejnych. Serdecznie pozdrawiam przede wszystkim tych, których poznałam osobiście i z którymi miałam okazję krócej lub dłużej pogawędzić :)
Na koniec chciałabym bardzo gorąco podziękować moim wiernym kibicom, którzy wspierali mnie na trasie swoimi esemesami (niektórzy zarwali nawet nockę - niesamowite) a byli to: mamusia, brat, Sąsiedzi, Patrysia, Ola, Lucynka z mężem, a z BSa: eranis, michuss, Jurek57, lipciu71, Trollking, csx, Merlin oraz Remik z Szamoni i Krzyś z Krzyża. Wasze esemesy stanowiły dla mnie ogromny doping !!! Dziękuję raz jeszcze i cieszę się, że mogłam dostarczyć Wam trochę sportowych emocji :)
Czytelnikom, jak zawsze, dziękuję za uwagę :) Za ewentualne błędy interpunkcyjne przepraszam ale za dużo treści, żeby to ogarnąć ;)
Zdjęcia:
https://plus.google.com/u/0/photos/107742089117235...
Trasa:
https://ridewithgps.com/trips/9414764
Zaliczone gminy (43): Masłów, Bodzentyn, Górno, Daleszyce, Raków, Szydłów, Staszów, Rytwiany, Oleśnica, Pacanów, Szczucin, Radgoszcz, Radomyśl Wielki, Czarna (pow. dębicki), Pilzno, Skrzyszów, Ryglice, Szerzyny, Jodłowa, Brzostek, Frysztak, Korczyna, Haczów, Brzozów, Nozdrzec, Domaradz, Niebylec, Sędziszów Małopolski, Kolbuszowa, Cmolas, Majdan Królewski, Nowa Dęba, Grębów, Gorzyce, Sandomierz, Obrazów, Wilczyce, Wojciechowice, Opatów, Sadowie, Waśniów, Nowa Słupia, Pawłów.
Kategoria Nie ma lipy we wsi, Szosa, W towarzystwie, 500-550, Maraton Podróżnika