Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi starszapani z niewielkiej wsi pod Poznaniem. Z Bajkstatem wykręciłam do tej pory bagatela 59092.11 kilometrów. W terenie bujam się mało i tyle w temacie. Jeżdżę z oszałamiającą prędkością średnią 18.58 km/h i się wcale nie chwalę bo i nie ma czym.
Więcej o mnie.

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

Wykręcone przed BS:
2011: 5009,92 km,
2010: 4070,83 km
rainbow toursStatystyki zbiorcze na stronę
mapa olkuszaPogoda w Polsce na stronę

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy starszapani.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

W towarzystwie

Dystans całkowity:11865.02 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:605:57
Średnia prędkość:19.36 km/h
Maksymalna prędkość:77.25 km/h
Suma podjazdów:46778 m
Maks. tętno maksymalne:176 (93 %)
Maks. tętno średnie:135 (71 %)
Suma kalorii:33863 kcal
Liczba aktywności:88
Średnio na aktywność:134.83 km i 7h 07m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
131.88 km 0.00 km teren
06:23 h 20.66 km/h:
Maks. pr.:57.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1108 m
Kalorie: 2379 kcal
Rower:Delfinka

Majówka :)

Sobota, 30 kwietnia 2016 · dodano: 04.05.2016 | Komentarze 19

Matko jedyna co to był za wyjazd. Do tej pory jeszcze dochodzę do siebie ;) 

Majówka odbyła się w bardzo spontanicznym stylu. W środę piszę do Jurka smsa z pytaniem co sądzi o trasie z Opola do Szklarskiej Poręby. Wyjazd w sobotę o barbarzyńskiej porze, noclegi na spontana tam gdzie dojedziemy. Odpisuje, że ze mną to On i na koniec świata pojedzie i że zawsze jest chętny, zwarty i gotowy ;) Pasuje mi taka odpowiedź niezmiernie ;) Daję jeszcze znać Remikowi ale okazuje się, że ma już niestety inne plany aczkolwiek bardzo chętnie zmodyfikuje mi trasę na odcinku od Lutyni do Szklarskiej. Tym samym funduje mi ponad 1000 m ekstra w pionie. Dzięki ;D

Do Opola docieramy z przebojami. Jeszcze na dworcu we Wrocławiu podczas transportu roweru ruchomymi schodami boleśnie tłukę sobie kostkę. Chwilę kręcimy się po mieście oglądając Amfiteatr i Rynek. Jest już późno bo przed 12 a przed nami trochę kilometrów więc szybko wyjeżdżamy z miasta i kierujemy się w kierunku Prudnika.





Fajnie się jedzie, pogoda wspaniała, wiatr trochę różny ale dajemy równym i turystycznym tempem. Po chwili robimy postój, Jurek najpierw sadzi w krzaki a potem pompuje mi koła. Gdy schodzę z roweru ledwo mogę chodzić, kostka mi spuchła i potwornie boli. Na szczęście mogę jechać, uffff :) Nie lubię chodzić, wolę jeździć więc mi to pasuje tak czy siak ;)



W Krapkowicach robimy postój na zakup koron (przydadzą się gdy wkroczymy do Czech i zakupimy trunek złocisty na wieczór)  oraz altacetu. Od teraz na każdym postoju smaruję obolałą kończynę.
Do Głogówka mamy takie o widoki:


A w samym Głogówku - takie:



Przez Prudnik i Głuchołazy tylko przelatujemy i wkraczamy na teren Czech. Zaczynają się pagóreczki i piękne widoczki :)



Na podjeździe w Mikulovicach przerwa serwisowa. Jurek skraca mi łańcuch o dwa oczka bo facet, który mi wymieniał napęd źle dobrał jego długość przez co nie mogę na podjazdach korzystać z aż 3 koronek. Po skróceniu łańcucha mogę kręcić na przedostatniej zębatce 28 i jakoś to wszystko idzie. Dobry chłop z tego Jurasa ;)



Podjazd wchodzi mi całkiem gładko, aż jestem sama zdziwiona bo jadąc na ten wypadzik sama nie wiedziałam czego się po sobie spodziewać.





Utrzymujemy całkiem ładną prędkość, chociaż powoli Jurek zaczyna słabnąć. Wykorzystujemy więc przerwę na zakup piwka w Vidnavie aby mógł odpocząć. W sumie to nie martwimy się o nocleg, bo od początku umawialiśmy się, że będziemy jechać do ok. 19 a gdzie zajedziemy tam poszukamy noclegu.



W końcu ruszamy na Javornik.



Niedługo czeka nas ostatni podjazd tego dnia na Przełęcz Lądecką.



Wciskam Jurkowi banana i umawiamy się, że jedziemy razem równym tempem. Co chwilę się odwracam patrząc czy Jurek za mną jedzie i przez jakieś 10 minut udaje mu się utrzymać koło. Po chwili zaczyna jednak powoli odpadać, umawiamy się więc, że robię podjazd bez postoju i czekam na niego na Przełęczy. Jak do pół godziny się nie pojawi to po niego zjeżdżam.



Podjazd robię wolno ale równomiernym tempem i jestem nawet całkiem zadowolona. Tym bardziej, że z przełęczy rozpościerają się piękne widoczki :)









Ubieram się ciepło ale niestety zimową puchówkę wiezie mi Jurek więc szybko zaczyna mnie telepać. Wkładam zimowe spodnie, drugą parę skarpet, czapkę, rękawiczki, wiatrówkę i przeciwdeszczówkę, jem, piję a na koniec uskuteczniam gimnastykę w postaci pajacyków, przysiadów i rozciągania byle tylko nie zamarznąć. W końcu pojawia się Mistrz Podjazdów ;) Brawoooo dla tego Pana :)



Jurek załatwia nocleg i po chwili możemy cieszyć się wspaniałym zjazdem do Lądka-Zdroju. Tamże robimy zakupy i udajemy się na kwaterę. Głosem nie znoszącym sprzeciwu nakazuję Jurkowi włazić szybko pod gorący prysznic a sama idę załatwić z Panią formalności i kupić makaron w pobliskiej knajpie. Chwila moment i już jestem na naszej "melinie" ;)



Reszta wydarzeń nie nadaje się do upubliczniania ;) 

Relacja Jurka -> tamże
Trasa -> tutejże

Zaliczone gminy (10): Opole, Tarnów Opolski, Gogolin, Krapkowice, Głogówek, Lubrza, Prudnik, Głuchołazy, Otmuchów, Lądek-Zdrój.

Cdn....


Dane wyjazdu:
305.29 km 0.00 km teren
13:09 h 23.22 km/h:
Maks. pr.:42.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:907 m
Kalorie: 4836 kcal
Rower:Delfinka

Czysty Łowicz z Marzenką :)

Sobota, 23 kwietnia 2016 · dodano: 25.04.2016 | Komentarze 20

Wybrałyśmy się z Marzenką do Łowicza. Plan był prosty - Kot przybywa do mnie w piątek wieczorem, o 1 w nocy robimy pobudkę i po 2 startujemy. A wszystko to przez Eranis, którą miałam mieć zaszczyt gościć w dniu następnym (tj. w niedzielę) od samego rana. Trzeba było więc wrócić o sensownej porze, żeby w pełni sił ugościć tak zacną personę :)
Spać idziemy o 22. Nie mogę zasnąć a jak już w końcu zasypiam to śni mi się tradycyjnie w takich okolicznościach, że nie śpię. O 1 w nocy wyskakuję z łóżka półprzytomna i pierwsze co robię to kawa, która na szczęście szybko stawia mnie na nogi. Po szybkim śniadaniu, chwilę po 2 ruszamy. No prawie, bo wojujemy jeszcze kilka minut z GPSem Marzenki, który znowu odmawia współpracy. W końcu o 2:20 jesteśmy w drodze. Jest cholernie zimno bo tylko +1C, a do tego wieje lodowaty czołowy wiatr. Mimo tych warunków jazda jakoś mi się nie dłuży bo po ostatnim puree mam wielkie ciśnienie na trzysetkę. Poza tym w ostatnich dniach niewiele jeździłam (szczerze mówiąc to nie miałam ani siły ani ochoty dojeżdżać rowerem do pracy) więc jedzie mi się bardzo lekko ale i tempo mamy turystyczne, takie jakie lubię najbardziej. Umawiamy się też z Marzeną, że jak będzie chciała robić zdjęcia to jadę dalej a ona mnie potem goni. Ten pomysł bardzo mi odpowiada - nie lubię się zatrzymywać, tym bardziej jak jest zimno bo momentalnie się wychładzam i zaczyna mnie telepać. Ot, taka uroda. Z radością witam pierwsze promienie wschodzącego słońca bo to jest znak, że w końcu będzie cieplej.



Pierwszy postój urządzamy sobie na Orlenie w Pobiedziskach. W ruch idzie kawa, herbata, ciacho i suszarka do rąk u Wujka Cesia, dzięki której udaje mi się całkiem szybko odtajać ;)





Gdy ruszamy ze stacji jest już kilka stopni na plusie. Super, bo do tej pory moje stopy były jak dwa sople lodu. Jest wyraźnie cieplej i jedzie się od razu trochę szybciej, w związku z czym łykamy kolejnych rowerzystów ;)



Do Łowicza jechałyśmy razem w zeszłym roku. Wtedy leciałyśmy całą drogę krajówką. Tym razem Marzena opracowała fajną zygzakowatą trasę bocznymi drogami. Jest urokliwie ale jest też sporo dróg o kiepskiej nawierzchni przez co na dwusetnym kilometrze dopada mnie ból d....



Trzeba to przeczekać bo w końcu tak boli, że się już tego bólu nie czuje i można jechać normalnie. Taki myk ;)







Drugi postój zarządzamy w Sompolinku na 173 km. Tym razem okupujemy Lotos. Oczywiście fundujemy sobie kawę, herbatę i ciacho :) A przy okazji rozmawiamy z przesympatyczną obsługą.



Mimo, że wiatr kręci jedzie mi się bardzo fajnie. Jedyną niedogodnością jest agonalny stan napędu w mojej Delfince. Wszystko rzęzi i przeskakuje, mogę jechać tylko na jednym przełożeniu. W końcu na coś przydaje się blat. Do samego końca jadę z duszą na ramieniu, żeby tylko dojechać na dworzec i żeby mi się nic po drodze nie rozsypało. To, że napęd jest w fatalnym stanie wiedziałam już dawno i po majówce chciałam oddać rower do serwisu. Ostatnia wycieczka i deszcz kompletnie go dobiły o czym przekonałam się dzisiaj. Gdy piszę te słowa Delfinka jest już u Pana Doktora, który na jej widok aż załamał ręce ;) Jak sam stwierdził konieczna jest natychmiastowa reanimacja :)







Kolejny postój mamy w Kutnie (249 km) na przystanku autobusowym. Szybkie picie, jedzonko i znowu w drogę.



Z Kutna zawijasami lecimy na Łowicz a ostatnie kilometry po krajówce mijają bardzo szybko. 







Pod tablicą robimy obowiązkową sesję zdjęciową :)



Poprzednim razem w Łowiczu byłyśmy po zmroku. Tym razem mam okazję zobaczyć rynek za dnia. Gdy robimy zdjęcia podchodzą do nas dwie starsze panie rowerzystki. Jedna ma awarię - schodzi jej powietrze z przedniego koła. Pompuję Pani koło, rozmawiamy o rowerach a w ramach odwdzięczenia się panie robią nam foteczki :)





Po sesyjce lecimy jeszcze na makaron ze szpinakiem w sosie śmietanowym i herbatę  z cytryną. Czas mija tak szybko, że zjadamy tylko część, resztę bierzemy na wynos i ziuuu na pociąg. Droga powrotna mija bardzo szybko ale o szczegółach to tylko na uszko w kuluarach ;) W domu już tradycyjnie - siusiu, paciorek i, po 24h na nogach, w końcu spać :)

A w niedzielę od samego rana sprzątanie i gotowanie w oczekiwaniu na wizytę Eranis. Po Jej przybyciu serwujemy śniadanie, po śniadaniu kawa i ciacho i potem znowu kawa. Następnie umilamy sobie czas fundując manicure, pedicure, maseczki z ogórka, kąpiele błotne, okłady borowinowe, masaże i oczywiście ploteczki ;) Po obiedzie znowu kawa, ciacho i ploteczki a wieczorem prywatny występ czipendejsów :D Uffff......to był bardzo intensywny weekend ;)

Serdeczne podziękowania dla Marzenki za wspólną trasę i cały weekend oraz dla Eranis za przecudowną wizytę w moich skromnych włościach. Z niecierpliwością wyczekuję ponownego zlotu czarownic ;)

Dziękuję za uwagę :)

Zaliczone gminy (6): Ostrowite, Wierzbinek, Nowe Ostrowy, Oporów, Żychlin, Chąśno.



Dane wyjazdu:
176.51 km 0.00 km teren
07:12 h 24.52 km/h:
Maks. pr.:40.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:455 m
Kalorie: 3286 kcal
Rower:Delfinka

Wielkopolskie puree ;)

Sobota, 16 kwietnia 2016 · dodano: 18.04.2016 | Komentarze 27

Od dłuższego czasu przymierzaliśmy się w kilka osób na zrobienie zeszłorocznej trasy 300 km I Ultramaratonu Kórnickiego, którego pomysłodawcą jest Elizium. Osobiście zależało mi, żeby zrobić konkretne kółeczko (a nie trasę liniową) w bliskiej odległości od domu a przy okazji poznać nowych rowerzystów. Pierścień wokół Poznania wydawał się więc idealny. Po długich umawianiach się ustalony został konkretny, już drugi termin i start z Kórnickiego Rynku o 7 rano. Stawił się Elizium, Hansglopke, csx (obaj na poziomkach) oraz Darek z Kórnickiego Bractwa Rowerowego. Pogoda zapowiadała się całkiem dobra (chociaż wietrzna) i "tylko" popołudniu coś tam miało z nieba popadać (miałam jednak nadzieję, że wiatr przewieje chmury i objedziemy Poznań suchymi kołami). 



Ustalone turystyczne tempo już na samym początku okazało się dla mnie fikcją. Na pewno w idealnej kondycji nie byłam ale miałam nadzieję, że mimo wszystko utrzymam koło. Jednak ostatnie jazdy i tygodniowe osłabienie, przez które do pracy jeździłam autem zrobiły swoje. Na domiar złego w środę zaczynało mnie brać przeziębienie więc i tak ostateczną decyzję czy w ogóle jadę podjęłam w piątek wieczorem. Niezależnie od tego cieniara jestem i tyle bo utrzymanie tempa jazdy stanowiło dla mnie ogromny wysiłek i już po pierwszych 30 km (gdy grzaliśmy koło 30 km/h) wiedziałam, że może być ze mną kiepsko. Mimo, że miałam plan awaryjny zjechać z trasy w Szamotułach postanowiłam się nie poddawać, gdzieś tam w końcu zwolnić i dalej dokończyć trasę solo swoim emeryckim tempem. 





Szybko na prowadzenie wysuwa się koksik Darek, który jedzie bez licznika. Mimo, że wieje bocznie prędkość jazdy wynosi 30-32 km/h a to dla mnie zdecydowanie za dużo. Po drodze jest też kilka niewielkich hopek ale tempo trzymamy równe więc szybko dostaję zadyszki. Wpadamy do Będlewa gdzie robimy krótki postój. Eli urywa mocowanie od swego kuferka, który ląduje w mojej sakwie, robimy kilka fotek, żegnamy Darka (a niech jedzie precz, tak sobie myślę, to jest szansa, że zwolnimy ;)) i w drogę.



Wiatr sprzyjający nie jest a mi pozostaje chowanie się za poziomkami, które kiepsko od niego chronią ;)



Na chwilkę zwalnia Elizium więc fotografuję jego łydę i zawartość plecaka (z nadzieją, że wypatrzę tam jakieś specjalne prochy dla koksów ;) Z plecaczka wystają jednak tylko banany ale jestem przekonana, że w głębi kryje się jakiś magiczny specyfik).



Nasz peletonik trochę się rozwleka w czasoprzestrzeni...



.... by po chwili zrobić zamęt w Grodzisku Wielkopolskim.



Tam, w Motelu XXI wieku, robimy postój na kawę. Czekamy też na Jelonę, Czerkawa i jak się okazuje też Obisa. Gdy się zbieramy do drogi dzwoni Jurek, który ściga nas od rana z Buku. Od tej pory jedziemy więc w powiększonym składzie.







Po drodze niektórzy mają nawet czas na gimnastykę ;)



Jelona, Czerkaw i Eli cisną jak szaleni (a przy tym sobie jeszcze urządzają pogaduszki) - ot nie ma sprawiedliwości na tym świecie ;) Na szczęście towarzystwa dotrzymuje mi Obis, z którym dużą część trasy jedziemy obserwując oddalający się peletonik.



Klucząc przez wioski docieramy do Wąsowa. Tam postój i różnorakie refleksje na temat architektury, tempa jazdy i pogody :)













Zbieramy się i krótko po wyjeździe zaczyna kapać z nieba. Łudzimy się niestety, że może przejdzie bo niebo najgorzej nie wyglądało. Ale deszcz przybiera na sile zmuszając nas do postoju i przywdziania ciuchów przeciwdeszczowych. Tutaj też chowam aparat, który wyciągam potem tylko raz na zrobienie pożegnalnej fotki w Pniewach. Deszcz przybiera na sile by zmienić się w konkretną ulewę. Istna masakra. W Pniewach ubieramy deszczochrony na nogi (w sumie w butach mam jeszcze 3 worki) i naradzamy się co dalej. Ponieważ niestety nic nie wskazuje na to, żeby pogoda miała się poprawić decydujemy się rozjechać. Ja z Jurkiem i Obisem lecimy w strugach deszczu na Szamotuły, reszta ekipy zjeżdża do Kórnika. Do domu przyjeżdżam kompletnie zgnojona i zdegustowana....Szczegóły dlaczego zachowam jednak dla siebie....



Serdeczne podziękowania dla wszystkich uczestników za wspólnie spędzony czas. Fajnie było poznać Was osobiście :) Mimo, że pogoda nie rozpieszczała atmosfera i tak była super :)))) Szczególne podziękowania dla Obisa, który mimo deszczu zamiast najkrótszą drogą ewakuować się do Poznania, pojechał naokoło aby odprowadzić mnie do domu :) Podziękowania również dla Jurka, przede wszystkim za chęć pomocy w dniu następnym :) Będę się powtarzać, ale... o takich przyjaciół jak Jurek warto i trzeba dbać :)

Zaliczone gminy (3): Grodzisk Wielkopolski, Kuślin, Lwówek.



Dane wyjazdu:
210.30 km 0.00 km teren
09:12 h 22.86 km/h:
Maks. pr.:49.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1074 m
Kalorie: kcal
Rower:Delfinka

Z Sopotu do Bydgoszczy z Marzenką :)

Sobota, 9 kwietnia 2016 · dodano: 11.04.2016 | Komentarze 22

Umówiłam się z Marzenką na wycieczkę z Sopotu do Bydgoszczy i w zasadzie cudem ten wyjazd doszedł do skutku. Nastawiam budzik na 4:05 ale zamiast na sobotę ustawiam w telefonie dzień powszedni. Całe szczęście, że telefon mam przy uchu i chwilę po 4 przychodzi mail, który mnie budzi. Szykuję się ekspresowym tempem i lecę pociągiem do Poznania. Tam przesiadka w IC. W komfortowych warunkach docieramy do Sopotu gdzie na dworcu czeka już na nas Magda :)




Najpierw jedziemy na słynny deptak Monciak i molo.













Po sesji fotograficznej udajemy się do Baru Przystań gdzie fundujemy sobie po kawusi i konkretnym kawałku ciacha :)



Na rozmowach czas upływa bardzo szybko. Niestety trzeba się zbierać. Jedziemy jeszcze kawałek w trójkę nadmorską drogą rowerową w kierunku Gdańska. Ładna pogoda to sporo ludzi się tu kręci, zarówno pieszych, rolkarzy i rowerzystów. Aż strach pomyśleć co tu się dzieje w szczycie sezonu.



Żegnamy się Magdą jeszcze w Sopocie i już dalej jedziemy same poinstruowane przez ww. Oczywiście już za chwilę się gubimy ;)



DDRką wlatujemy do Gdańska i udajemy się na Starówkę. Wstyd przyznać ale w Gdańsku jestem chyba pierwszy raz w życiu (jeśli byłam wcześniej to tylko jako mały berbeć ;)). Starówka robi na mnie niesamowite wrażenie i już wiem, że na pewno prędzej czy później zawitam tutaj ponownie.









Wylot z Gdańska mi się dłuży. Jedziemy ścieżkami rowerowymi o dobrej nawierzchni ale często są jakieś rozkopy i trzeba kombinować. Do samego Pruszcza Gdańskiego jest też duży ruch; hałas samochodów wyjątkowo mnie dzisiaj drażni i męczy, abstrahując od tego, że mimo dobrego nastawienia jedzie mi się średnio, żeby nie rzec - kiepsko. Nogi mam jakieś ciężkie i jadę nierówno. Marzenka widzi co się dzieje i dostosowuje tempo jazdy do mnie. Wyrozumiała z niej kobieta :) Dziękuję :)





Następne miasto to Tczew, przez które tylko przelatujemy. Niestety nie udaje nam się zgrać i spotkać z Nefre, do której wysyłam zawczasu prywatną wiadomość. Dziewczyna lansuje się dzisiaj na Green Velo więc trzeba będzie ruszyć tyłek do Tczewa ponownie innym razem ;) Mam nadzieję, że uda się nam w końcu wypić wspólną kawkę :) Za Tczewem ruch na DK91, którą jedziemy (pobocze jest szerokie) uspokaja się. 





Atakujemy Gniew. Miasto to znam jedynie z opowieści mojego kolegi. Pamiętam, że jest tu podobno piękny zamek. Na szczęście z krajówki, którą jedziemy mamy okazję go zobaczyć.



Nasze rowerki wcale się na siebie nie pogniewały i ochoczo pędzą dalej ;)



Za Gniewem robimy postój w restauracji. Na jedzeniu zlatuje nam chyba godzina. Gdy ruszamy na trasę jest już grubo po 17 a na liczniku dopiero 92 km. Trochę mnie to przybija bo o tej godzinie lubię widzieć konkrety. Na szczęście jakoś nagle się ożywiam, nogi zaczynają dobrze kręcić i w końcu możemy jechać z sensowną prędkością :)





Mijamy Świecie i o zmroku wpadamy do Chełmna. Byłam tu ostatnio podczas świąt; tym razem po zmroku miasto (notabene zakochanych) wygląda jeszcze bardziej urokliwie.



Z Chełmna jedziemy boczną drogą do Unisławia i już całkiem po ciemku przez Ostromecko (gdzie pokazuję Marzenie przepięknie podświetlony pałac - kto nie był ma obowiązkowy punkt do zaliczenia. Szczególnie polecam spacer po przypałacowym parku) wlatujemy do Bydgoszczy. Jedziemy główną arterią miasta, która na szczęście o tej porze jest całkiem spokojna. Kto by jednak chciał jechać nią w ciągu dnia ryzykuje życie. Na dworcu meldujemy się z godzinnym zapasem czasu. Dworzec robi na mnie bardzo pozytywne wrażenie, jest tu nowocześnie i z rozmachem. Szkoda tylko, że wszystko pozamykane bo mam ochotę na gorącą herbatę. Ubieram na siebie wszystko co mam i mimo 5 warstw szybko zaczyna mnie telepać. Sposób na to jest prosty - przytulanki z Kotem i kurtka od poznanego podróżnego :D Bo w życiu ważna jest zaradność :) W Poznaniu jesteśmy grubo po 1 w nocy, pada deszcz i jest cholernie zimno. Ale na dworcu czeka na nas Jurek57, który zawozi mnie do domu swoim autem (jak tylko wsiadam grzeje chłopak na całego :D). 

Serdeczne dzięki dla: Marzenki za wspólną trasę, Magdy za spotkanie i babskie ploteczki, Ola za wskazówki dotyczące trasy i Jurka za pomoc w odstawieniu mej osoby na włościa. O takich przyjaciół warto (i trzeba) dbać :))))

Relacja Kota: KLIK

Zaliczone gminy (14): Sopot, Gdańsk, Pruszcz Gdański - teren miejski, Pruszcz Gdański - obszar wiejski, Pszczółki, Tczew - obszar wiejski, Tczew - teren miejski, Subkowy, Pelplin, Gniew, Nowe, Warlubie, Dragacz, Kijewo Królewskie

Dane wyjazdu:
5.89 km 0.00 km teren
00:31 h 11.40 km/h:
Maks. pr.:26.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 20 m
Kalorie: kcal
Rower:Delfinka

Powrót ze Świnoujścia.

Niedziela, 3 kwietnia 2016 · dodano: 05.04.2016 | Komentarze 2



Dane wyjazdu:
302.12 km 0.00 km teren
11:49 h 25.57 km/h:
Maks. pr.:40.40 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1094 m
Kalorie: kcal
Rower:Delfinka

Wiosennie do Świnoujścia z Marzenką :)

Sobota, 2 kwietnia 2016 · dodano: 03.04.2016 | Komentarze 26

Długo nie mogłyśmy się z Marzenką zgrać i umówić na wspólną jazdę. Ostatni raz jechałyśmy bodajże w listopadzie i doczekać już się nie mogłam dzisiejszej soboty i naszego wyjazdu do Świnoujścia. Idziemy na łatwiznę tj. wybieramy trasę z wiatrem (w większości) bo na walkę z nim nie mamy ochoty. Ustalamy tempo i charakter jazdy i o 9:10 ruszamy (z małym poślizgiem) w trasę. Temperatura oscyluje wokół 5C i szybko rośnie co raduje nasze lica :) 


Od samego początku Marzenka nadaje mocne tempo trzymając 30-31 km/h. Mimo, że jedziemy początkowo z wiatrem jedzie mi się średnio bowiem zawsze potrzebuję przynajmniej godziny, żeby się rozkręcić (a i tak najlepiej mi się jeździ po pierwsze setce kiedy mięśnie mam już porządnie rozgrzane. Ot, taka uroda). Kierujemy się na Szamotułu i Obrzycko.







Wkrótce skręcamy na zachód wjeżdżając w serce Puszczy Noteckiej. Przed Krzyżem Wielkopolskim objadamy się ciachem ;)



Do samego Drezdenka (jakieś 40-50 km) walczymy z bocznym i przednio-bocznym wiatrem. Staram się jak mogę nie siedzieć Kotu na kole, jadę przez większość drogi nieco z boku lub w lekkim oddaleniu, po pierwsze, żeby nie wpaść w dziurę, po drugie, żeby poobserwować sobie drogę przede mną i po trzecie, żeby jednak jak najwięcej jechać na własny rachunek. I tak bardzo dużo mi daje wspólna jazda i nadawanie tempa przez silniejszego Kota bo solo w takim tempie w życiu bym nie pojechała.



W Drezdenku (101 km) robimy 20 minut przerwy w cukierni na kawę, ciacho i fotki ze słynną już i ulubioną przez Kotka kamieniczką.



Wylatujemy z Drezdenka i w końcu z wiatrem w plecy lecimy w kierunku Choszczna.





Gdzieś po drodze mamy nieplanowany postój. Jakieś bydle w czasie jazdy boleśnie żądli mnie w łydkę. Muszę się zatrzymać i sprawdzić czy wszystko ok bo ból jest okrutny. W tym czasie (o ile dobrze pamiętam) Marzenie siada mapa w GPSie. Kombinujemy na różne sposoby i dywagujemy co może być przyczyną i co zrobić ale mapa przestaje wyświetlać ulice i dupa blada. Jadąc przez miasto a potem również i poza w newralgicznych miejscach wykrzykuję gdzie skręcamy więc jedzie nam się całkiem sprawnie. W końcu osiągamy Stargard :)



Chwilę odpoczynku zarządzamy w pierwszej wiosce za miastem. Na liczniku 195 km i średnia 26,3 km/h !!!. Zaczynam już od dłuższego czasu czuć, że uda bolą ale ambitnie planuję zrobić wszystko co w mojej mocy, żeby nie zejść poniżej 25.
Bardzo dłuży mi się odcinek do Goleniowa i nawet power metal w słuchawkach mi nie pomaga.



W Goleniowie robimy dłuższy postój na stacji paliw. Kupujemy picie do bidonów, znowu jemy i takie tam sprawy. Nie chce nam się wychodzić ale czas zaczyna gonić a poza tym zaczyna się ściemniać. Chyba tutaj zostaje nam 70 km do Świnoujścia. Niby niewiele ale jak się ma ponad 2 mocne stówki w nogach to jednak trochę przytłacza. Ruszamy już po zmierzchu w kierunku Stepnicy. Ten odcinek również mi się dłuży, zaczynam się robić mocno senna. Sporadycznie jedziemy też jakimiś dziurawymi drogami więc tempo nieco spada. W sumie jest mi to na rękę, żeby nie rzec - na nogę. Zapada ciemna noc, jedziemy jakimiś nieoświetlonymi drogami przez co trasa niezmiernie mi się dłuży.



W końcu wylatujemy na S3 i chyba nawet nieco odżywam. Droga jest super, na praktycznie całej długości śmigamy poboczem. Co prawda na lekkich podjazdach czuję już zmęczenie i tylko widzę oddalające się tylne czerwone światełko Kota, ale jak tylko droga się wypłaszcza to cisnę całkiem przyzwoicie ;) Lubię ten odcinek drogi przed samym Wolinem i czerwone, futurystyczne światełka wiatraków, prawie, że jedyne w tych ciemnościach. Nie mam dobrych fotek z nocnej jazdy bo mam kiepski aparat ale u Kotka na pewno coś się więcej znajdzie.
W końcu wlatujemy to Świnoujścia - sesja z tablicą jest więc obowiązkowa :)



Chwila konsternacji na rozjeździe, rozkmina, na który prom jechać, telefon do Yoshków i kierujemy się na Warszów. Na przystań promową docieramy o 23:48, dokładnie 8 minut po odpłynięciu promu, kolejny z kolei odpływa dopiero o 00:20. Wbijamy do poczekalni, ubieramy się ciepło, robimy fotki i kombinujemy jeszcze z GPSem Marzenki nie mogąc doczekać się tego promu. Temperatura mocno spada i szybko zaczyna nas tak telepać z zimna, że na promie musimy się przytulać :D Musimy wyglądać nieco egzotycznie ale mamy to głęboko gdzieś bo jakoś ugrzać się trzeba ;) W końcu wysiadka, zakup witaminek (Pe i Ce) na Orlenie i pędzimy na złamanie karku do Yoshków [na liczniku 302 km ze średnią 25,8 km]. A tamże czekają już na nas zapiekanki, gorąca herbata, gorący prysznic i łóżko :)))) Zanim jednak zaśniemy spokojnie zrobi się prawie 5 nad ranem... :)

Serdeczne podziękowania dla Marzenki za wspólną trasę i fantastyczny weekend :) Z niecierpliwością czekam na powtórkę z rozrywki :)))) Było świetnie :))))  Dziękuję również za wspaniałą gościnę u Yoshków, wikt i opierunek, sympatyczne rozmowy do białego rana i kontynuację tychże od bladego świtu w dniu następnym :)))) Super było Was znowu zobaczyć i ponawiam swoje zaproszenie na tereny Wielkopolski :))) Czytelnikom z kolei dziękuję za uwagę :)

A teraz siusiu, paciorek i spać :D



Dane wyjazdu:
59.80 km 0.00 km teren
03:10 h 18.88 km/h:
Maks. pr.:30.80 km/h
Temperatura:5.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Delfinka

Na spotkanie z Eranis i Michussem :)

Niedziela, 20 marca 2016 · dodano: 20.03.2016 | Komentarze 12

Miałam dzisiaj odpuścić jazdę na rowerze ale (cytując klasyka) "wczora z wieczora" dostaję info, że Eranis i Michuss robią dzisiaj trasę ze Szczecina i będą przejeżdżać przez moje okolice. Nie mogłam więc sobie odmówić przyjemności wyjechania im na przeciw. Wyjeżdżam dość późno i powolutku kieruję się w stronę Wronek. Jadę pod silny wiatr, z którym nie chce mi się absolutnie walczyć. Spotykamy się w niewielkiej wsi pod Wronkami. Po wzajemnej wymianie uprzejmości kierujemy się do Szamotuł. Z wiatrem w plecy i w takim towarzystwie od razu jedzie się lepiej :)





W Szamotułach spędzamy miłe chwile w Cafe Marzenie gdzie uzupełniamy stracone kalorie. W ruch idzie herbata, zupa z soczewicy, pierogi i koktajl truskawkowy. Mam nadzieję, że gościom smakowało bo miejsce zostało mi polecone (wcześniej osobiście tam nigdy nie byłam). 



Odprowadzam jeszcze gości na dworzec w Szamotułach po czym w strugach deszczu wracam do domku. 
Bardzo miło było mi gościć Was w moich okolicach i zapraszam ponownie (tym razem z noclegiem i gminobraniem) :))))

Dane wyjazdu:
14.30 km 0.00 km teren
01:09 h 12.43 km/h:
Maks. pr.:22.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Delfinka

Świnoujście :)

Niedziela, 13 marca 2016 · dodano: 18.03.2016 | Komentarze 0

Dystans z dwóch dni :D
Dom -> PKP -> Yoshki -> powrót analogiczny ino w odwrotnej kolejności :D
A w Świnoujściu impreza z okazji Dnia Kobiet i nadchodzących Świąt oraz tańce do białego rana w najlepszej knajpie w mieście :)

Dane wyjazdu:
16.94 km 0.00 km teren
00:57 h 17.83 km/h:
Maks. pr.:25.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Delfinka

Powrót ze Szczecina.

Niedziela, 6 marca 2016 · dodano: 06.03.2016 | Komentarze 12

Po porannej kawie przy suto zastawionym stole zostaję odprowadzona przez Agnieszkę i Michała na dworzec Główny. Wielka szkoda, że padał deszcz bo liczyłam na skromne kółeczko po Szczecinie celem eksploracji najważniejszych atrakcji miasta. W Szczecinie bowiem (aż wstyd przyznać) byłam wcześniej tylko raz w życiu a i to za młodu więc niewiele z tego wyjazdu pamiętam. Trudno się rzecze, ale przynajmniej mam pretekst do powtórnych odwiedzin :) W drodze na dworzec zatrzymujemy się przed Galerią, w której to udaje mi się dorwać ostatni egzemplarz aktualnego Rowertouru celem lektury w pociągu. Podróż mija mi bardzo szybko. Przy wysiadce z rowerem pomaga mi pewna pani ale tak niefortunnie go jakoś łapie, że tracę równowagę i trzaskam kolanem o drzwi pociągu. Boli do teraz i chyba jakiś guzioł mi nawet wylazł. Oby do wesela się zagoiło :)







Jeszcze raz wielkie dzięki i do zobaczenia w Wielkopolsce :))))

Dane wyjazdu:
96.14 km 0.00 km teren
05:28 h 17.59 km/h:
Maks. pr.:34.21 km/h
Temperatura:3.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czesia

Wyprawka kulinarno-slajdowa (2)

Niedziela, 31 stycznia 2016 · dodano: 01.02.2016 | Komentarze 0

Niestety wszystko co dobre szybko się kończy. Poranna kawa, kanapka, racuchy, pączuś. Wyprawkowicze powoli wstają i uzupełniają stracone poprzedniego wieczoru kalorie. Wszak krzątanina przy garach, talerzach, kubkach i butelkach oraz operowanie sztućcami również wymaga sporego wkładu energii. Pomagam jeszcze ogarnąć pokulinarny chaos, pakuję manatki i z grupką odjazdową (Magfa, Agnieszka, Pączek, Podjazdy, Wilk, Jacek) ruszamy w kierunku Mosiny. Niestety wiatr się obrócił, do tego jest chłodniej niż wczoraj, jednym słowem piździ jak w kieleckim. Jedziemy jednak dość żwawo, po drodze dyskutując na tematy okołorowerowe rzecz jasna.



W grupce jedzie się znacznie łatwiej, można się schować i osłonić nieco od wiatru.



Początkowo obawiałam się czy dam radę utrzymać tempo więc staram się dać z siebie wszystko. O dziwo, nawet mi się to udaje.





Trochę jedziemy, trochę stoimy, coś tam poprawiamy, focimy, drapiemy się ....



I znowu stoimy bo co sobie będziemy tych postojów w taką pogodę żałować ;)



Po podjeździe 11% (wg wieści od Wilka) znowu mamy pretekst do odpoczynku ;)



Niektórzy nawet mają szczęście i znajdują browarka :)



Kręcimy dzielnie dalej.



Jeszcze kilka kilometrów przez las i znowu zarządzamy postój :)



Docieramy do Mosiny. Żegnam się tutaj z grupą, ja jadę na Stęszew, reszta na Poznań. Kolejne kilometry to znowu walka z okropnym wiatrzyskiem. Do Stęszewa jadę centralnie pod wiatr z prędkością 10-14 km/h. Chwila odpoczynku i w drogę. Dalej postój gdzieś w krzakach. Potem jeszcze w Więckowicach w sklepie. Ostatnie kilometry pokonuję  już po zmroku ale na szczęście z wiatrem. W końcu docieram do domku (z pełnym olejem i makaronem w sakwach :D).

Serdeczne dzięki kieruję w stronę całej grupy odjazdowej za sympatyczne towarzystwo w drodze do Mosiny :)



;